poniedziałek, 2 maja 2016

Rozdział V

V.


*siedem miesięcy później*

Jak ja kocham mojego tate! No chyba, że nie. Tak, wiem, chciał jak najlepiej, ale mógł chociaż spytać mnie o zdanie... 
No więc zostałam rzecznikiem prasowym Hondy. A dokładniej Repsol Hondy. Taak, właśnie tej Repsol Hondy jeżdżącej w MotoGP, której to zawodnikami są Dani Pedrosa i Marc Marquez... Ten strasznie wkurzający, zarozumiały Marquez. A ja teraz będę na niego skazana na codzień. Świetnie. 
A co ma z tym wspólnego mój ojciec? Ano właśnie on mnie w to wpakował. Dowiedział się, że Honda zwolniła dotychczasowego rzecznika i bez konsultacji ze mną załatwił mi tę posadę. Później tłumaczył się tym, że po GP Czech mój szef opowiadał mu o tym, jak świetnie się spisałam, że wykonałam kawał dobrej roboty i był ze mnie bardzo dumny. 
Tata stwierdził też, że przecież sama byłam bardzo zadowolona, więc pomyślał, że będę szczęśliwa jeśli załatwi mi tę pracę, a taka okazja zdarza się bardzo rzadko i nie miał czasu na powiadomienie mnie, bo ktoś mógłby go ubiec. Także zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Jak miło. 
Oznacza to, że będę musiała porzucić moją dotychczasową posadę w redakcji... I do Polski będę przyjeżdżać bardzo rzadko, bo przez cały czas będę musiała towarzyszyć zawodnikom... 
Przynajmniej trochę sobie popodróżuje i pozwiedzam. 
Jest jeszcze jeden wielki, wręcz ogrooomy plus: Gabi będzie moją asystentką! Czyli będę miała towarzystwo! Boże, jak ja się z tego ciesze. Inaczej chyba bym zwariowała... Ona, w odróżnieniu ode mnie, jest bardzo szczęśliwa i wręcz ubóstwia mojego tate za to, że ją w to wszystko wkręcił...

Wracając do rzeczywistości... Aktualnie jest wtorek, środek nocy, a my znajdujemy się w samolocie lecącym do Kataru na rozpoczęcie nowego sezonu MotoGP. Nienawidzę samolotów. Staram się za wszelką cenę ich unikać. Najgorsze są start i lądowanie, reszte jeszcze jakoś ścierpie... 
Moje rozmyślania przerwało pojawienie się stewardessy, która przekazała nam, że mamy przygotować się do lądowania. Prosze jakie wyczucie czasu, akurat o tym myślałam. 
Jęknęłam, na co Gabi spojrzała na mnie z rozbawieniem. Tak, dziękuje za wsparcie...  
Uhh, zaczyna się. Nie cierpię tego uczucia. Zawsze robię się strasznie blada i jest mi niedobrze. Tym razem było podobnie. Na szczęście trwało to tylko chwilę i już po kilku minutach wszystko było ze mną w porządku. 
Jak najszybciej wydostałam się z samolotu i wraz z przyjaciółką udałyśmy się po bagaże. 
Następnie złapałyśmy taksówkę i ruszyłyśmy do hotelu. 

Doha to piękne miasto. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że aż tak. Wszystkie budynki są nowoczesne i zadbane, niektóre w arabskim stylu, co przypomina mi baśń tysiąca i jednej nocy... Nie mogłam jednak zbyt długo tego wszystkiego podziwiać, bo, jako że nasz hotel znajduje się w pobliżu lotniska, na miejsce dotarłyśmy bardzo szybko. 
Byłyśmy wykończone, więc od razu, gdy tylko znalazłyśmy nasz pokój, poszłyśmy spać... 

                                 * 

- Kaat wstawaj! Już dziesiąta. - rano jak zwykle obudził mnie głos przyjaciółki. Nie żebym miała zamiar jej posłuchać... Przewróciłam się tylko na drugi bok i jeszce mocniej zakopałam się pod kołdrą. Swoją drogą, mają tu bardzo wygodne łóżka. 
- No już, rusz tyłek. - Gabi nie dawała za wygraną. 
Schowałam twarz w poduszkę. 
- Nigdzie nie idę. - wymamrotałam tylko.
Jednak przyjaciółka miała inne plany... Zerwała ze mnie kołdrę i zrzuciła ją na podłogę. Oo nie, ja się tak nie bawie. Momentalnie zerwałam się z łóżka i skoczyłam na równe nogi.
- Eeej, co to miało być?! - wydarłam się - Ja tu śpię! 
- Z tego co widzę to już nie. - rzuciła Gabi, szczerząc zeby.
Ja. Ją. Kiedyś. Uduszę. 
- Czy mogłabym znać powód dla którego zostałam tak brutalnie obudzona? - spytałam naburmuszona.
- Po prostu nie mogłam pozwolić żebyś zmarnowała taki piękny dzień na spanie. - zaćwierkała. 
Posłałam jej najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było mnie stać, na co tylko przewróciła oczami. 
- Żartowałam. Przecież na jedenastą mamy umówione spotkanie z szefem. 
Ups, kompletnie wyleciało mi to z głowy.  
- To nie mogłaś mi powiedzieć? A nie od razu przemoc stosujesz...
W odpowiedzi uniosła brwi do góry. 
- Przecież i tak byś nie wstała... - hmm, to akurat prawda - No już, szykuj się, musimy jeszcze skoczyć gdzieś coś zjeść, a później idziemy na spotkanie. - z tymi słowami opuściła pokój. 
Ja tymczasem, kompletnie już rozbudzona, ruszyłam do łazienki i zaczęłam czytać szykować. Zajęło mi to około pół godziny. 
Później zjadłyśmy śniadanie i ruszyłyśmy na miejsce, w którym umówiłyśmy się z szefem.
Okazał się bardzo miłym człowiekiem. Przedstawił się nam jako Shuhei Nakamoto. Uzgodniłyśmy z nim wszystkie kwestie związane z naszą pracą. Dodatkowo poinformował nas, że do naszych obowiązków należy też prowadzenie strony internetowej Repsola. Noo, super... W każdym razie zgodziłyśmy się na wszystko i umówiłyśmy się jeszcze na kolację z zespołem, na której zostaniemy wszystkim przedstawione. A odbędzie się ona dziś wieczorem. 
Po spotkaniu udałyśmy się na zwiedzanie miasta. 

                                     *

No i właśnie nadchodzi ta chwila, w której zostaniemy przedstawione całemu zespołowi, z którym to w najbliższym czasie będziemy pracować. Prócz samych zawodników i szefa, wszystkich znamy tylko z widzenia, o ile wogóle... 
Idziemy z nimi na kolację. A raczej do nich dołączymy, bo nasza taksówka utknęła w korku... No cóż, zawsze muszę mieć takie szczęście.
Spojrzałam na Gabi, która z niecierpliwością wyglądała przez okno. Prezentowała się przepiękne. Ubrała się w zwiewną, błękitną sukienkę, a włosy miała rozpuszczone. 
Ja za to ubrałam się standardowo: dżinsy, koszulka i trampki, co przy mojej przyjaciółce wypadało dosyć blado, ale co tam...
Na miejsce dotarłyśmy z piętnastominutowym opóźnieniem. Na zewnątrz wyszedł po nas jakiś facet, którego imienia nie zapamiętałam. Wprowadził nas do małej, przytulnej knajpki. W oczy od razu rzucił mi się duży stół, przy którym siedział zespół Hondy. Wywnioskowałam to po ich 'repsolowych' koszulkach. Rozejrzałam się i zobaczyłam nie kogo innego jak Marqueza. Na szczęście siedział tyłem do wejścia i mnie nie widział. Pił coś i przez cały czas się śmiał. Mimowolnie przewróciłam oczami. Ten koleś chyba nigdy nie jest poważny... 
Tymczasem gość, który nas przyprowadził wypalił prosto z mostu: 
- Oto i nasze spóźnialskie panny. Przedstawiam wam nową panią rzecznik prasową - Kat González i jej asystentkę - Gabrielę Janik. 
Podczas tej przemowy wydarzyło się kilka rzeczy. Mianowicie, rozmowy ucichły i wszyscy zwrócili się w naszą stronę. A Marc, który odwrócił się jako ostatni, jeszcze z buzią pełną picia... ledwo zdołał się powstrzymać przed wypluciem zawartości swoich ust na podłogę. Przełknął z trudem, ale jednak coś chyba poszło nie tak, bo zaczął się krztusić. Wszyscy rzucili się do niego, żeby mu pomóc. 
Wiem, że nie powinnam, ale na ten widok parsknęłam śmiechem. Wszystko to wyglądało dość komicznie. Biedny Marc przez dobre kilka minut kaszlał, parskał i chrząkał, na dodatek cały czas będąc poklepywanym po plecach. Z jego miny można było wywnioskować, że zespół próbował mu pomóc nieco zbyt gorliwie... W końcu jednak sytuacja została opanowana i Marquez, nieco już zgrzany i czerwony (ale nadal cholernie seksowny), ponownie zwrócił się w naszą stronę.
- Witamy w zespole. - wychrypiał z krzywym uśmieszkiem.

Poza tym incydentem wieczór mijał dosyć spokojnie, bez żadnych większych zakłóceń. Panowała bardzo wesoła atmosfera, cały czas wszyscy się śmiali i żartowali. Od razu było widać, że zespół jest świetnie dobrany i zgrany. Zapoznałyśmy się ze wszystkimi, ale połowy imion i tak nie pamietam. 
Podczas kolacji siedziałam między Gabi i jakimś całkiem zabawnym gościem, który przedstawił się jako Jose. On za to siedział obok Marqueza. Rozmawiałam z nim trochę, ale w pewnej chwili poszedł po coś do picia. Gdy tylko wstał jego miejsce zajął Marc.
- Kootek, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. - zaczął 
Spiorunowałam go wzrokiem.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie nazywał mnie Kotkiem? - warknęłam
- Nie wiem, Kotek. - wyszczerzył się. 
Postanowiłam, że to zignoruje.
- Gdy nas zobaczyłeś, wyglądałeś na dość... hmm, zaskoczonego. Nie wiedziałeś, że będziemy tu pracować? - spytałam. Wzruszył ramionami. 
- Wiedziałem, że zespół zatrudnił kogoś na miejsce poprzedniego rzecznika i że będą to dwie kobiety, nawet podano mi nazwiska, ale jak miałem się domyślić, że to akurat wy? Przykładowo o tobie wiedziałem tylko tyle, że masz na imię Kat i pochodzisz z Polski, a tu dostałem jakieś dziwne imię, którego nawet nie potrafię wymówić i...
- Katarzyna. - przerwałam mu. 
- Co? - spojrzał na mnie zdezorientowany. 
- To imię to Katarzyna. Wiem, że obcokrajowcom ciężko je wymówić, dlatego zawsze przedstawiam się jako Kat. - wzruszyłam ramionami.
- Aaa no właśnie. No i jeszcze to hiszpańskie nazwisko...
- Mój tata jest hiszpanem. - znowu mu się wcięłam.  
- No kobieto, no! Ja tu próbuje ci wszystko wytłumaczyć, nie przerywaj mi. - obruszył się. 
- Dobra, dobra. Już nie będę. - zaśmiałam się. 
Posłał mi puste spojrzenie i już otwierał usta by mówić dalej, gdy Jose, który już wrócił, poklepał go po ramieniu.
- Eej, stary, siedzisz na moim miejscu. 
Marc westchnął zrezygnowany, pokręcił głową i mamrocząc coś pod nosem przesunął się z powrotem na swoje krzesło. Tego tego wieczoru już więcej z nim nie rozmawiałam. Za to zaczęłam się lepiej zapoznawać z całym zespołem i muszę przyznać, że z każdą chwilą lubię ich coraz bardziej. 
Po kolacji wszyscy się pożegnaliśmy i każdy udał się w swoją stronę. 

                                      *

Kolejne dni mijały nam bardzo szybko. Przez większość czasu byłyśmy zajęte pracą, a w wolnych chwilach chodziłyśmy na miasto lub po prostu siedziałyśmy w pokoju.
W końcu w niedzielę przyszedł czas na pierwszy wyścig w sezonie i to nie byle jaki, bo nocny. Tor jest oświetlony lampami, a dookoła widać ciemne niebo. Widok jest niesamowity.  
Wraz z Gabi znajdujemy się w boksie Repsol Hondy, gdzie będziemy oglądać wyścig, który zacznie się dosłownie za moment. Cały zespół skupił się przed ekranem. Już tylko sekundy dzieliły nas od startu. 
3, 2, 1 i... Marc jak zwykle spaprał start, wszyscy zgodnie jękneli, bo Pedrosie też nie poszło zbyt dobrze. Na prowadzenie za to wysunęły się dwa motocykle Ducati, mające Lorenzo tuż za plecami. I wreszcie Marquez też wziął się do roboty i awansował na czwarte miejsce za Jorge, wyprzedzając Rossiego. 
W porównaniu do wyścigu, na którym byłam w zeszłym roku (Czechy), ten nie był ani trochę nudny. Mimo że Jorge odjechał kawałek do przodu na pierwszym miejscu, to o drugie walka toczyła się do samego końca. Ostatecznie najlepszy okazał się Dovizioso, który wyprzedził Marqueza na ostatnim okrążeniu, a jako czwarty finiszował Rossi. Piąte miejsce z dużą już stratą zajął Dani Pedrosa, a szóste Viñales. 
Czyli plan minimum dla zespołu - podium chociażby jednego zawodnika - został wykonany.

                                        *

No i jest kolejny rozdział. ;D
Postanowiłam zdecydowanie przyspieszyć akcję. Xd Już niedługo mam nadzieję bedę na bieżąco. 
Zapraszam do komentowania. ^^
czytasz = komentujesz = motywujesz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz