czwartek, 27 kwietnia 2017

Rozdział XII

XII.


Wiecie dlaczego zawsze tak rzadko chodziłam na imprezy? Otóż z takiego to powodu, że z moją słabą głową kac, z którym budziłam następnego dnia był cholernie duży...
I gdy tego ranka pierwsze promienie wschodzącego słońca, wpadające przez niezasłonięte rolety, oświetliły moją twarz, wiedziałam że będzie podobnie. Skąd? Głowa po prostu mi pękała, a powiek nie mogłam nawet uchylić. Nie wspominając już o palącym pragnieniu, przez które czułam się, jakbym w ustach miała pustynię.

Z jękiem chciałam przewrócić się na brzuch i ukryć twarz w poduszce, ale gdy tylko drgęłam, łupanie w czaszce sprawiło, że zaniechałam tego działania. Mamrocząc pod nosem, z trudem otworzyłam jedno oko, po czym błyskawicznie je zamknęłam, bo ból jaki wtedy poczułam był nie do zniesienia. W tym momencie uroczyście obiecałam sobie, że już nigdy się nie upiję.

Po dobrych pięciu minutach spróbowałam ponownie i tym razem ból nie był tak okropny. Udało mi się uchylić obie powieki, po czym zamglonym wzrokiem zaczęłam szukać zegarka, który powinien znajdować się dokładnie naprzeciwko mojego łóżka. Tyle że go tam nie było... i kolor ściany też się nie zgadzał.

Dość gwałtownie jak na mój stan wyprostowanłam się i zaczęłam rozglądać. Powoli do mojego mózgu dotarła informacja, że nie znajdowałam się w moim domu. Tylko gdzie? Wczorajszego wieczoru nie pamiętałam w ogóle. A co było wcześniej? A tak, przecież byłam we Włoszech z ekipą MotoGP.
Wszystko wskazywało na to, że znajdowałam się w moim hotelowym pokoju, tyle że nie miałam pojęcia jak do niego trafiłam. Hmm... ostatnie co zapamiętałam to moment, w którym weszłam z dziewczynami do jakiegoś klubu, po czym Gabi powiedziała mi, że nie umiem imprezować, a ja zaczęłam pić, żeby udowodnić jej, że się myli. I w tym momencie mój film się urwał.

Postanowiłam, że później się nad tym zastanowię, a najpierw zajmę się moim największym problemem, jakim było zaspokojenie palącego pragnienia. Jako że nie widziałam nigdzie jakiegokolwiek napoju, stwierdziłam, że najwyższy czas udać się na poszukiwania.

Ostrożnie, wykonując jak najmniej gwałtownych ruchów, zaczęłam się podnosić.
Wszystko szło dobrze do momentu, w którym stanęłam na własnych nogach, jako że zatoczyłam się i wpadłam na stojącą obok łóżka szafkę, hałasując przy tym niemiłosiernie.

Wtedy jak na zawołanie otworzyły się drzwi od łazienki i wyjrzała zza nich głowa Marca Marqueza. Chyba był w trakcie brania przysznica, bo jego włosy były mokre, a z tego co widziałam był bez koszulki...

Chwila. Stop.

CO MARQUEZ ROBIŁ W MOJEJ ŁAZIENCE?!

Boże, co się wczoraj stało? Dlaczego on tu był i jak gdyby nigdy nic brał sobie prysznic? Czy my... Spojrzałam szybko w dół i odetchnęłam z ulgą, bo moje ubranie znajdowało się na swoim miejscu. Ale w sumie to nic nie znaczyło...

Dlaczego ja nic nie pamiętałam?? Gdzie była Gabi? Co tu robił Marc?
Co raz więcej pytań zaprzątało moją głowę do tego stopnia, że nie zwróciłam uwagi na to, że Hiszpan coś do mnie mówił. Jedyne co zarejestrowałam to fakt, że jego głowa ponownie zniknęła za łazienkowymi drzwiami, a ja przez dłuższą chwilę stałam bez ruchu jak debil.

Dobra, czas wziąć się w garść.
Na pewno musiało istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie tego, że Marquez był tutaj... Popsuł mu się prysznic czy coś i musiał skorzystać z mojego. Nieważne.

Nagle nawiedziła mnie okropna myśl: a co jeśli on widział mnie pijaną? Nie zachowuje się wtedy normalnie. Rzadko się upijałam, ale zdarzało mi się to i dopiero z opowieści Gabi (bo oczywiście nic nie pamiętałam) dowiadywałam się o rzeczach jakie odwalałam...

Właśnie, Gabi! Może ona wiedziała co się wczoraj stało.
Zaczęłam zastanawiać się, co mogłam zrobić z moim telefonem, ale ten o dziwo leżał na szafce obok łóżka. Jedyną oznaką tego, że wczoraj go używałam, była dość duża rysa biegnąca przez prawie cały wyświetlacz. Super. Ale na szczęście działał. Najszybciej jak mogłam wybrałam numer przyjaciółki i przycisnęłam telefon do ucha.

- Halo? - po paru sekundach usłyszałam jej zaspany głos.

- Gab, pomocy. - wyszeptałam, nie chcąc, żeby czasem Marc coś usłyszał.

- Coś się stało? - zaniepokoiła się.

- No właśnie tu zaczynają się schody, bo nie mam pojęcia co się stało. Ale może ty mi powiesz, z jakiej to okazji mam Marqueza w łazience? Bo ja kompletnie nic nie pamiętam.

Po drugiej stronie zaległa cisza, po czym dobiegło mnie coś w rodzaju zduszonego parsknięcia.

- Masz Marqueza w łazience i nie pamiętasz dlaczego?

Gabi próbowała utrzymać powagę, ale nie wytrzymała i roześmiała się głośno.

- Owszem. - wycedziłam - I dzwonię do ciebie, bo może ty coś wiesz i jeśli tak to mam nadzieję, że mi powiesz... Oczywiście jak już przestaniesz się ze mnie śmiać. A i błagam cię, pospiesz się, bo on w każdej chwili może wyjść.

Rzuciłam zaniepokojone sporzenie w stronę drzwi.

- Dobra, przepraszam. - Gabi na próżno usiłowała opanować chichot - Nie pamiętasz nic dlatego, że upiłaś się w trzy dupy...

- No tego zdążyłam się domyślić. - wtrąciłam

- A co do Marqueza to on odprowadzał cię do hotelu.

Ooo nie.

- Co?! - wydrałam się, zapominając, że przecież miałam być cicho - Błagam powiedz, że zachowywałam się normalnie.

- Nie licząc tego, że na środku klubu kazałaś mu zdjąć czerwoną koszulę, a potem krzyczałaś, że ktoś ci ukradł nogi, to owszem całkiem normalnie.

O. Mój. Boże.
Gdy tylko przyjaciółka wypowiedziała te słowa do mojej głowy zaczęły napływać obrazy. Między innymi ten jak Marc wziął mnie na ręce i wyniósł z klubu. Nadal nie pamiętałam co działo się później, ale to wystarczyło, żebym poważnie zaczęła zastanawiać się nad ucieczką z tego pokoju i unikaniem Marqueza do końca życia.

- Halo, Kat, jesteś tam jeszcze?

- Przecież ja nie będę mogła mu spojrzeć w oczy. - jęknęłam.

- Spokojnie, dasz radę. - parsknęła Gabi

- Łatwo ci mówić...

- Przynajmniej będzie wiedział czego spodziewać się po pijanej Kat. - nie widziałam twarzy przyjaciółki, ale wiedziałam, że szczerzy się jak głupia.

- Ha. Ha. - mruknęłam ponuro.

Nagle drzwi od łazienki zaczęły się otwierać.
O nie.

- Gab, on wychodzi. - zdążyłam pisnąć spanikowana, po czym rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko.

Tymczasem Marc najspokojniej na świecie wyszedł z łazienki w samym ręczniku... Nie mialabym nic przeciwko, gdyby nie fakt, że było to strasznie rozpraszające, a ja musiałam zebrać myśli.
Marquez spojrzał na mnie i uniósł brwi.

- Yyy, Kotek... Czy ty chcesz mi powiedzieć, że przez cały ten czas, w  którym byłem w łazience, stałaś w tym samym miejscu?

Cholera, rzeczywiście... Byłam tak pochłonięta rozmową z Gabi, że nie zwróciłam na to uwagi.

- Eee...

No i co ja miałam mu powiedzieć?
"Hej Marc. Tak, stałam w tym samym miejscu, bo rozmawiałam z Gabi o tym, że nie mam pojęcia co do cholery działo się wczoraj i z jakiej okazji tu jesteś."
Taa, już.

W ogóle co on sobie wyobrażał? Że mógł tak po prostu paradować przede mną bez koszulki, w samym ręczniku?
Tak się nie robi dziewczynie, która nic nie pamięta. To nie fair.
Inną kwestią było to, że miałam ochotę się na niego rzucić. Chociaż to w sumie też nie pomagało.

- Kotek!

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Marqueza. O kurcze, nawet nie zauważyłam kiedy podszedł tak blisko.

- Hmm?

- Od pięciu minut próbuję się dowiedzieć, czy wszystko w porządku, ale ty nie reagujesz. Także w sumie odpowiedź sama się nasuwa: nie jest w porządku. Także o co chodzi?

Gdybym dobrze go nie znała, to jego zachowanie mogłabym wziąć za przejaw troski. Ale na szczęście znałam go aż za dobrze...

- O nic. - wychrypiałam.
Taak, ciężko mówić, gdy ma się gardło wyschnięte na wiór.

Tymczasem Marc podszedł tak blisko, że gdybym wyciągnęła rękę, mogłabym go pomacać po brzuchu. Co, przyznawałam bez bicia, było kuszącą perspektywą.

- Coś musi być na rzeczy, bo nikt normalny nie stoi przez dziesięć minut w tym samym miejscu, po tym jak powie się mu, że obok fotela soi szklanka z wodą. - uniósł brwi - A już szczególnie z takim kacem jakiego ty zapewne masz.

Kurde, ta woda rzeczywiście tam była. Tylko czemu nie zauważyłam jej wcześniej jak się rozglądałam? Nieważne.
No ale przynajmniej wyjaśniło się co Marquez mówił jak wyjrzał z łazienki. Zawsze to jakiś plus.

- Kotek?

- Nie stałam w jednym miejscu... - dobra, źle - Znaczy stałam... a zresztą, przecież nikt mi nie zabroni? - nie wiedząc co robić, przeszłam do ataku i wyzywająco uniosłam podbródek.

- Nieee, nie zabroni... - zaczął powoli, zbliżając się na odległość, którą mogłam już uznać za naruszenie mojej przestrzeni osobistej. Chciałam się cofnąć, ale za mną było łóżko, więc miałam ograniczone pole manewru. - Ale nie sądzisz, że to jednak trochę dziwne? - spytał głosem niższym niż zazwyczaj.

Graj pewną siebie, graj pewną siebie... - mówiłam sobie. Tak więc twardo spojrzałam mu w oczy... dobra i to był mój błąd. Jeśli chciałam udawać pewną siebie, nie powinnam tego robić. Bo jak miałam chronić się przed TYM spojrzeniem? Zrobiłam więc jedyne co mi przychodziło do głowy - po prostu stałam i patrzyłam się na niego, nie mówiąc ani słowa.

W sumie nie wiedziałam ile czasu tak staliśmy, ale według mnie zdecydowanie zbyt długo...
W pewnej chwili zaczęłam poważnie rozważać plusy i minusy zarzucenia mu rąk na szyję. Na szczęście, gdy już plusy zaczęły przeważać, Marc zamrugał i odsunął się, zanim wdrożyłam mój plan w życie.

- Muszę lecieć, bo spóźnię się na trening. - mruknął, cofając się, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

Chwila, on ciągle był w samym ręczniku. Zamierzał tak po prostu sobie wyjść? Przecież jeśli byłaby na korytarzu jakaś kobieta, mogłaby dostać zawału. W końcu nie codziennie widuje się Marca Marqueza w takiej odsłonie. Zresztą co mnie to obchodziło. Jak dla mnie mógł tak sobie iść nawet na tor... Przynajmniej miałabym pretekst, żeby porobić zdjęcia.

Gdy już trzymał rękę na klamce, zawahał się, po czym odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy.

- Pewnie nie pamiętasz wczorajszego wieczoru, ale wiedz, że nie zostawiłem cię ani na chwilę, do momentu, w którym poszedłem pod prysznic. - uśmiechnął się łagodnie - To tak na wszelki wypadek, gdybyś jednak sobie przypomniała. - dodał, po czym zniknął za drzwiami, zostawiając mnie w stanie lekkiego osłupienia.

Wczorajszy wieczór? Nie zostawił mnie? Co... W tym momencie, jakby ktoś wcisnął magiczny przycisk, wszystko sobie przypomniałam. To jak prowadził mnie do hotelu, jak zaopiekował się mną po przyjściu do pokoju i wreszcie jak prosiłam go, żeby mnie nie zostawiał... Więc to miał na myśli mówiąc, że nigdzie nie odszedł.

Kompletnie nie wiedziałam co o tym myśleć. Dlaczego on to zrobił? Przecież nigdy nie byłam dla niego jakoś wybitnie miła... więcej - wyraźnie dawałam mu do zrozumienia, że za nim nie przepadam.

Czemu więc mnie posłuchał? Ta myśl nurtowała mnie do tego stopnia, że kiedy szykowałam się na trening, nie mogłam się na niczym skupić. A zresztą... Jakbym nie miała poważniejszych problemów. Marc Marquez nie powinien być tym największym. Także nie miałam zamiaru się nim przejmować. Z tym postanowieniem wyszłam z hotelu i ruszyłam na tor...


*
Witam ponownie. XD
Nie wiem czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale...
 Swoją tak długą nieobecność lepiej pozostawię bez komentarza. xd
Ogólnie nie jestem zadowolona z tego
rozdziału, bo w sumie nic takiego się w nim nie wydarzyło, ale od następnego akcja powinna nieco się rozwinąć. ^^ 
(I raczej powinnam dodać go wcześniej niż za pół roku. XD)