środa, 22 czerwca 2016

Rozdział VIII

VIII.

No i wreszcie piątek - treningi czas zacząć.
Już od rana wraz z Gabi przebywałyśmy na torze i obserwowałyśmy zawodników, przejeżdżających kolejne okrążenia...
Muszę przyznać, że przez te dwa tygodnie przerwy trochę się stęskniłam za wyścigami...
W każdym razie treningi MotoGP zostały zdominowane przez Jorge Lorenzo, który tak na marginesie w przyszłym sezonie zmienia barwy z niebieskich na czerwone, a jego miejsce ma podobno zająć Viñales. Jednym słowem - będzie się działo...

Wracając do hotelu spotkałam po drodze młodszego z Marquezów. Biedak nie miał łatwego początku sezonu - zaledwie jeden ukończony wyścig... Nie dziwo, że chodził trochę przybity.
Porozmawiałam z nim chwilę i chcąc poprawić mu humor, zaprosiłam go wieczorem na wspólne oglądanie filmów. Podziałało. Wielki uśmiech zagościł na jego twarzy i zgodził się bez zastanowienia. Być może właśnie tego mu trzeba - nie myśleć chociaż przez trochę o wyścigach i tej całej presji ciążącej na nim. Szczególnie, że dobry z niego chłopak, na szczęście wogóle niepodobny z charakteru do starszego brata...
Umówiliśmy się, że będzie u mnie w pokoju o siódmej...

                                 *

- Gabi, wredna małpo, gdzie znowu leziesz? - spytałam przyjaciółkę, która szykowała się do wyjścia.
- Yy, Mave zaprosił mnie na spacer. - zarumieniła się lekko.
Heej, coś się tu chyba zaczyna między tą dwójką dziać...
Wymownie uniosłam brwi.
- Ej, to nie tak! My się tylko przyjaźnimy. - powiedziała z delikatnym uśmiechem.
- Yhym... przyznaj, że ci się podoba.
- Co? Gdzie? Że Mave? Niee. - poplątała się.
Posłałam jej spojrzenie typu 'i tak wiem lepiej', na co zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Muszę już iść, spóźnię się. - wymamrotała tylko. Pokręciłam głową i zaśmiałam się cicho. Czyli jednak! On się jej podoba! Ciekaaawe...
- Jakby coś to możesz go tutaj przyprowadzić, ja zaprosiłam Alexa na 'wieczór filmowy', więc byłoby doborowe towarzystwo. - wyszczerzyłam się.
- W sumie... to nie jest zły pomysł. - powiedziała powoli - Całkiem możliwe, że wbijemy. - uśmiechnęła się.
- Będziemy czekać.
- Dobra, to ja spadam. - Gabi zasalutowała, po czym opuściła pokój, a ja zostałam sama.
Spojrzałam na zegarek. 18.28. Ok. Zostało mi pół godziny...
Obczaiłam zasoby jedzenia i stwierdziłam, że jest go stanowczo zbyt mało. No cóż... czyli czekała mnie wycieczka do sklepu.
Po około dwudziestu minutach byłam z powrotem, z ogromną ilością słodyczy i innych przekąsek. No co? Raz na jakiś czas można sobie pozwolić na wyżerkę...
Kończyłam rozpakowywać torby, gdy rozległo się pukanie.
To pewnie Alex.
Ruszyłam w stronę drzwi, otworzyłam je z rozmachem i... stanęłam oko w oko z Marc'em Marquezem. Zamarłam. A co on tutaj robi?? Na jego widok, mimowolnie przypomniałam sobie wczorajszą sytuację... Na samą myśl zrobiłam się czerwona.
Nie, nie, koniec. Nie będę teraz o tym myśleć!
Ej, a tak wogóle to miał przecież przyjść Alex! A dobra, przyszedł. Po prostu stał za bratem i go nie zauważyłam... co jest dziwne, bo przecież jest od niego wyższy. Nieważne.
Tak więc gdy początkowy szok minął, zmarszczyłam brwi.
- Hmm, wydaję mi się, że zapraszałam tylko jednego Marqueza. - powiedziałam, rzucając starszemu z braci znaczące spojrzenie.
Zignorował to.
- Naprawdę? - spytał, unosząc jedną brew, po czym zwrócił się do Alexa z udawanym zmartwieniem - Słyszałeś co Kotek powiedział? Niestety musisz sobie iść...
No serio? Palnęłam się otwartą dłonią w czoło.
- Nie jego miałam na myśli...
- Wyganiasz mnie? - chwycił się za serce.
- Tak.
- To boli. - odparł ponuro, ale nie ruszył się z miejsca.
Posłałam Alexowi pytające spojrzenie.
- Wybacz, powiedziałem mu, że idę do ciebie, to się przyczepił i stwierdził, że też cię odwiedzi. - wyjaśnił.
Spojrzałam na Marca, który przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jak go zaproszę to chyba nic się nie stanie?
Przewróciłam oczami.
- Dobra, wchodźcie...

                              *

To był zły pomysł. Zdecydowanie.
Nie dość, że dostał mi się najmniejszy skrawek kanapy, to jeszcze miejsce obok mnie zajął Marc. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że siedział stanowczo zbyt blisko mnie. Tak blisko, że co chwila ocierał się o moje ramię, przez co nie mogłam się skupić na filmie...
W dodatku zjadł mi cały popcorn.
- Hej, a sportowcy nie mają czasem ścisłej diety? - spytałam złośliwie gdy sięgał po kolejną paczkę słodyczy.
- Owszem. - wymamrotał z pełną buzią - Ale nie mogę pozwolić by to wszystko się zmarnowało. - wskazał na górę jedzenia, leżąca przed nami.
- Zgadzam się. - wtrącił Alex, zajadając się ciastkami - Kilka dodatkowych kilogramów nie zaszkodzi. - wyszczerzył się.
- No tobie to na pewno, chudzielcu... - mruknął Marc.
- Ej, wcale nie jestem aż taki chudy! Ważę tyle co ty. - obruszył się młodszy z braci.
- Bo jesteś wyższy, geniusz... Auua! - wydarł się Marc, po tym jak wbiłam mu łokieć w żebra. - Co to było? - syknął.
- Ktoś tu chciałby w spokoju obejrzeć film, a ty przeszkadzałeś... - warknęłam.
Spojrzał na mnie z byka.
- To nie mogłaś poprosić?
- Nie. Miałam pretekst, żeby móc cię pobić, na co mam ochotę już od dawna. - wzruszyłam ramionami.
Posłał mi puste spojrzenie, po czym zmarszczył brwi.
- A wiesz, że nie wolno mnie tak bezkarnie bić? - spytał, przysuwając się na niebezpiecznie bliską odległość...
- Zasłużyłeś!  - pisnęłam, odchylając się do tyłu.
- Ale to było bardzo nieuprzejme...
Moję męki przerwał na szczęście Alex, chrząkając znacząco.
-  Marc daj jej spokój. - przewrócił oczami.
- No właśnie. - poparłam go.
Co zadziwiające starszy z braci posłuchał i wrócił grzecznie na swoje miejsce. Wpierw jednak mruknął pod nosem coś o zemście. Chyba powinnam zacząć się bać...
Gdy tak rozważałam skalę zagrożenia, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że film się skończył, do pokoju wparowała czwórka intruzów z Gabi na czele.
Hej, przecież miała zaprosić tylko Mavericka. Tymczasem prócz niego w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jakaś brunetka i znajomo wyglądający chłopak...
- Kaat! - wydarła się Gab, gdy tylko mnie zauważyła - Byliśmy na tym spacerze, ale złapał nas deszcz, więc stwierdziłam, że skorzystam z twojego zaproszenia i wbijemy na te filmy. - wyszczerzyła się.
Deszcz? Że co? Jaki deszcz?
Nawet nie zauważyłam, że się rozpadało...
Tymczasem Marc i Alex podnieśli się z kanapy, żeby przywitać nowo przybyłych, więc ja też poszłam w ich ślady
Okazało się, że ten chłopak to Luis Salom. Ha! Wiedziałam, że skądś go znam.
Brunetka zaś przedstawiła się jako Mel. Dowiedziałam się też, że jest bardzo bliską kuzynką Mavericka.
Coś mi się wydaje, że Gabi tego nie wiedziała, bo gdy usłyszała tę nowinę, dosłownie odetchnęła i od razu zaczęła być milsza w stosunku do hiszpanki...
Także ten... i ona mówi, że jej się Viñales nie podoba? Tia...
Gdy powitania dobiegły końca, przyszedł czas na oglądanie filmów.
- Yy jest mały problem... Chyba wszyscy się na tej kanapie nie zmieszczą. - zauważyłam.
- No jak ty na niej usiądziesz to napewno. - zakpił Marc. Miło.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, na co jeszcze bardziej się wyszczerzył. Miałam ogromną ochotę, żeby znowu go uderzyć. I tym razem nie w żebra...
- Ja nie potrzebuję kanapy, dywan też wygodny! - stwierdził Luis, kładąc się na podłodze.
Roześmiana Mel usiadła mu na plecach.
- Ja też nie potrzebuję kanapy. - wydarła się.
- Osz tyy... Nie jestem twym murzynem! - Salom zerwał się, zrzucając dziewczynę na ziemię, po czym zaczął ją łaskotać. - Przeproś!
- Nie ma... mowy. - wykrztusiła brunetka, pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
- Luis, zostaw Mel, bo się biedna zaraz posika. - parsknął Mave - I co ty masz do murzynów, hę?
Ale Salom nie zareagował, bo Mel udało się uwolnić i chłopak rzucił się w pogoń.
W czasie gdy ja zajmowałam się obserwowaniem tej dwójki, reszta ekipy pozajmowała miejsca na kanapie tak, że znowu dostał mi się najmniejszy skrawek i znowu obok Marca... Świetnie.
- Dobra, to co oglądamy? - spytał Alex.
- Horror! - krzyknął Luis, siadając na podłodze i sadzając obok siebie Mel.
- O nie, nie tylko nie horror. - zaprotestowałam szybko i zostałam poparta przez damską część widowni.
Po chwili każdy zaczął proponować co innego. Począwszy od komedii, a skończywszy na wspomnianym horrorze.
- Cicho tam! Ja decyduję, bo jestem najstarszy! - wydarł się Luis.
- A ja najmłodsza! - wyszczerzyła się Mel.
- A ja najbardziej utytułowany! - skontrował Marc, jak zwykle skromny...
- A ja i Kat jesteśmy właścicielkami tego pokoju! - obruszyła się Gabi.
- A ja mam pilot! A kto ma pilot ten ma władze. - zakończył spór Luis. - Czyli oglądamy horror!
Co najmniej połowa z nas wydała z siebie jęk protestu, ale Salom był nieubłagany.
Włączył film o jakimś dziwnym tytule, którego nawet nie zapamiętałam...
- Serio? Zombie? - jęknęła Gabi, gdy naszym oczom ukazała się pierwsza scena. - Przecież to nawet nie jest straszne. - dodała, a po kilku minutach dosłownie trzęsła się ze strachu.
Muszę przyznać, że mi też od czasu do czasu wyrwał się jakiś okrzyk, ale bardzo rzadko... No dobra, wcale nie rzadko. Często. Nawet bardzo często.
No ale co poradzę, że nienawidzę horrorów i totalnie się ich boję?
W pewnym momencie, zupełnie nieświadomie, ze strachu wbiłam paznokcie w ramię, siedzącego obok Marqueza. Ups.
Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Ee, Kotek, schowaj pazurki. - zaśmiał się cicho,  ale przestał gdy tylko zobaczył moją przerażoną minę. - Hej, dobrze się czujesz?
Ta. Jakby go to obchodziło.
- Po prostu. Trochę. Nie. Lubię. Horrorów. - wycedziłam z zaciśniętymi zębami, po czym mimowolnie pisnęłam ze strachu i mocniej ścisnęłam jego rękę.
- Trochę? - spytał, usiłując poluzować mój uścisk.
- Mhmm... - tym razem wbiłam mu paznokcie tak mocno, że aż syknął.
- Ta ręka będzie mi jeszcze potrzebna... - warknął.
- Co? A, tak... Przepraszam. - powiedziałam skruszona, puszczając jego ramie, które od razu odsunął ode mnie na bezpieczną odległość, po czym zaczął oceniać stopień poszkodowania.
- Nigdy więcej nie oglądam z tobą horrorów. - mruknął, pocierając bolące miejsce...

                                     *

Cztery godziny i dwa filmy później wszyscy zaczęli przysypiać...
Najpierw padło na Mel, która zasnęła, leżąc na podłodze, z głową na brzuchu Luisa, po chwili hiszpan poszedł w jej ślady. Później przyszła kolej na wtulonych w siebie Gabi i Mave... Za to bracia Marquezowie prawie wogóle nie wyglądali na sennych.
Ja też próbowałam nie zasnąć, ale niestety nie udało mi się to i w pewnym momencie glowa sama mi opadła i także odpłynęłam...


                             *

I jest ósemka. ;D Pierwszy rozdział, w którym mamy wszystkich bohaterów razem... xd
Jako że już jutro zaczynam wakacje, kolejne części postaram się dodawać częściej, ale niczego nie obiecuję. ^^
No i zapraszam do komentowania. ;)








środa, 8 czerwca 2016

Rozdział VII

VII.

Z powodu ostatnich tragicznych wydarzeń podczas GP Katalonii, jako że Luís był jednym z moich ulubionych zawodników, postanowiłam wprowadzić jego postać do tego opowiadania, by w ten sposób uczcić jego pamięć... 
Także zapraszam do zakładki bohaterowie gdzie znajdziecie dwie nowe postacie.


                                           *
Od mojej wpadki minął jeden dzień... 
Z Marquezem jeszcze nie rozmawiałam, ba, nawet go nie widziałam i bardzo się z tego powodu cieszę. Niestety dzisiaj nasze spotkanie jest nieuniknione. Dlaczego? No cóż... czwartek. A co to oznacza? Oczywiście konferencję prasową, na której oboje musimy być obecni.
No błagaam... czym ja się przejmuję? Przecież wygarnęłam mu prawdę. 
No dobra może nie całkiem. W końcu powiedziałam że nie jest przystojny, a to na moje nieszczęście nie jest prawdą...  Przez naturę został obdarzony zdecydowanie zbyt hojnie. 
No ale dupkiem z całą pewnością jest. I tu się zgadza...
- Idą! - pisnęła Gabi, siedząca na krześle obok, przerywając moje rozmyślania. 
- Co? Gdzie? - mruknęłam niezbyt przytomnie. Ale Gab już mnie nie słuchała, bo do sali zaczęli wchodzić zawodnicy biorący udział w konferencji prasowej. No i czym tu się tak podniecać, hę? 
Właśnie w tym momencie wszedł Marc... Hmm, co ja mówiłam o tym podniecaniu? Ten facet nawet w zwykłej bluzie z Repsola (za którą osobiście nie przepadam) jest kuźwa piekny. 
A na twarzy ma oczywiście swój nieodłączny uśmieszek... 
Dobra, mam! Już wiem co mi się w nim nie podoba. Jego czapeczka! Tak, wiem sponsorów trzeba promować, ale bez przesady. Nieraz mam wrażenie, że oni mu ją chyba do tej głowy przykleili... Normalnie bez przerwy ma ją na sobie, a ja nie rozumiem jak można chować takie ładne włosy... 
Cholera, zaczynam gadać jak jakaś hotka, a przecież to Marquez... noo, on nie może mi się podobać! Już to ustaliłam i zdania nie zmienię chociażby nie wiem jak przystojny był. Bo nie liczy się tylko wygląd, ale i wnętrze... czy jak to tam. Prawda? No, a o jego wnętrzu mogę powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że jest piękne. 
Dobra. Koniec. Kat ogarnij się. Jest konferencja, trzeba się skupić! 

                              *

Nie byłam skupiona. Oj niee. Ale to nie moja wina! Dlaczego ON musiał się tak na mnie gapić? Z takim... takim... dziwnym wyrazem twarzy. Jakby obmyślał zemstę czy coś... 
Kurde, mam urojenia. Źle ze mną. 
W każdym razie konferencja się skończyła, a ja znowu nie zauważyłam dokąd poszła Gabi. Świetnie. 
Ok, nie chce mi się na nią czekać... Napisałam sms'a, że wracam do hotelu i tam też się udałam.

*perspektywa Gabi*

"Wracam do hotelu, nie szukaj mnie :D" 
Taką właśnie wiadomość otrzymałam przed chwilą od Kat... Tuż po tym jak zostałam porwana przez Mavericka. Dosłownie. Zaszedł mnie od tyłu, zakrył oczy i zaczął coś mówić, ale wyłapałam z tego jedynie coś o porwaniu. Bardziej skupiłam się na ręce na mojej twarzy. A konkretnie na jej zapachu... co on? Smaruje ją jakimś kremem czy coś? Komu normalnemu tak ładnie pachnie ręką? A może to ze mną jest coś nie tak? W każdym razie nie zdążyłam się nawąchać, bo po chwili Viñales nią poruszył i całkowicie przykrył mi nos, a ja nie mogłam oddychać i dyskretnie musiałam zwrócić mu na to uwagę. W efekcie całkowicie zdjął rękę z mojej twarzy. Nie o to mi chodziło! Miał tylko odsłonić mi nos...
Nieważne. 
No więc po tym pseudo-porwaniu zaczął iść w stronę jakiegoś dziwnego budynku, ciągnąc mnie za sobą, a ja spróbowałam odpisać na sms'a. Nie wyszło. Za szybko szliśmy. 
- Ejj, nie miałabym nic przeciwko jakbyś zwolnił. - wystękałam zdyszana. 
- O widzę, że ktoś tu ma słabą kondycję. - zakpił, śmiejąc się pod nosem, ale zwolnił. Trochę...
- No bardzo śmieszne. Nie stać cię na coś lepszego? 
- Żebyś się nie zdziwiła... - mruknął 
- A tak wogóle,  dokąd idziemy? - spytałam zaciekawiona.
- Zobaczysz.
- Coś ty taki tajemniczy? Mów! Albo...
- Albo co? Pobijesz mnie? - wyszczerzył się. 
- Nie. Po prostu nie pójdę dalej. - odparłam z triumalnym uśmieszkiem. 
Wzruszył ramionami. 
- To cię zaniosę. 
Tego się nie spodziewałam. Nie wiedziałam czy mówi poważnie, ale wolałam nie ryzykować i posłusznie szłam dalej.
Po jakiś pięciu minutach doszliśmy do...
- Serio? Kręgielnia? - parsknęłam śmiechem. 
- No co? Brakowało nam osób do gry, a ja stwierdziłem, że znajdę kogoś, kogo będę mógł ograć. - wyszczerzył zęby.
Dzięki. 
- Czy ty kwestionujesz moje umiejętności? - oburzyłam się. 
- No cóż, nie wyglądasz na osobę dobrze grająca w kręgle... 
- Znalazł się znawca. Jeszcze zobaczymy... 
To się chłopak zdziwi. Uwielbiam grać w kręgle i robię to świetnie. Tak wiem, skromna jestem. No ale w końcu wychowałam się w okolicy, w której kręgielni było mnóstwo i często tam chodziłam.
Tymczasem Maverick wprowadził mnie do przyciemnianego pomieszczenia, gdzie znajdowało się jeszcze kilka innych osób, z którymi mieliśmy grać. Wyglądają miło... 
Dobra, zaczynamy!

*perspektywa Kat*

Do hotelu wróciłam dobrą godzine temu i przez ten czas dosłownie umierłam z nudów... W telewizji nie leciało nic ciekawego, a na nic innego nie miałam ochoty. 
W pewnej chwili jednak ktoś zapukał do drzwi. Z początku myślałam, że to Gabi, ale przecież ma swój klucz, więc po co miałaby pukać? Zresztą napisała mi, że poszła do kręgielni z Mave(!), a znając ją, nie wróciłaby tak szybko.
Zaciekawiona podeszłam do drzwi, uchyliłam i... ujrzałam ostatnią osobę, której bym się spodziewała. 
- To ty. - wypaliłam w stronę szczerzącego się Marca. 
No kurde, bardzo inteligentnie Kat. Brawo. 
- Och jaka ty spostrzegawcza. - zakpił Marquez - Rzeczywiście, to ja.
Yhh, no czego się chłopie czepiasz?
No doba. Muszę przyznać, że hiszpan prezentował się bardzo korzystnie... Aż za bardzo. Włosy miał niedbale ułożone, lekko wilgotne, jakby niedawno brał prysznic. Ubrał się w szorty i koszulkę bez rękawów, dzięki czemu bardzo dokładnie mogłam podziwiać jego mięśnie. A było na co popatrzeć... 
- Może przestałabyś się tak gapić i zaprosiła mnie do środka? - kpiący głos wyrwał mnie z rozmarzenia. 
O cholera... Momentalnie zrobiłam się czerwona. 
- Wcale się nie gapiłam. - mruknęłam. - A tak wogóle to co ty tu robisz? - spytałam nie zmieniając położenia i nadal trzymając Marqueza poza drzwiami.
- Przyszedłem porozmawiać. - uśmiechnął się diabelsko.
- O czym? - rzuciłam podejrzliwie. 
- Dowiesz się jak wpuścisz mnie do środka. - odparł - Nie lubię rozmawiać przez próg. 
No serio? 
Przewróciłam oczami i gestem zaprosiłam go do środka. Zaprowadziłam go na kanapę przed telewizor, poczekałam aż usiądzie, zajęłam miejce obok i...
- To o co chodzi? - spytałam 
- O naszą ostatnią rozmowę. Tą w kawiarni. - mrugnął - Pamiętasz? 
Hmm, trudno nie pamiętać...
- Taak. - odparłam ostrożnie - Co w związku z tym?
- No cóż po prostu nie mogę przeboleć tego, że się okłamujesz...
- Yy, co? 
- No powiedziałaś, że nie jestem przystojny... - znacząco poruszył brwiami, szczerząc zęby. 
- Ale to prawda. - zaprotestowałam słabo. 
- Serio?
- Serio.
- I wogóle ci się nie podobam? - spytał przysuwając się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Tak bliską, że gdybym lekko wyciągnęła rękę, mogłabym pogłaskać go po twarzy... i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że mam na to ogromną ochotę. Kat! Ogarnij się! 
- Ani trochę. - odpowiedziałam zdecydowanie. 
- Jesteś tego pewna? - jeszcze bardziej zmniejszył odległość między nami. Siedziałam jak sparaliżowana, nie mogąc się poruszyć. 
- Taak. - zdołałam jedynie wykrztusić. 
- Całkowicie? - wymruczał, powoli zbliżając swoją twarz do mojej. Boże, czy on... chce mnie pocałować? Yyy, nie protestowała bym... Cholera, co się ze mną dzieje??
- Mhmm.. -  jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w jego usta, znajdujące się już zaledwie centymetry od moich... Przymknęłam powieki i rozchyliłam wargi, przygotowując się na pocałunek... Jednak Marc miał inne plany. Zaledwie musnął mój policzek, po czym zbliżył usta do mojego ucha.
- Chyba jednak kłamiesz. - wyszeptał, po czym zerwał się na równe nogi i ruszył do wyjścia - No czyli tą kwestie wyjaśniliśmy. - rzucił jeszcze i zniknął za drzwiami, zostawiając mnie siedzącą na kanapie i nie zdolną do wykonania jakiejkolwiek czynności... 
Kuźwa. Co tu się stało? 
Dopiero po chwili udało mi się to wszystko przetworzyć i dotarło do mnie jedno: TEN IDIOTA ZE MNIE ZAKPIŁ!! O. Mój. Boże. 
Nienawidzę go.
Jak ja mogłam być taka głupia? Jak mogłam myśleć, że on będzie chciał mnie pocałować?? Co więcej, dlaczego pozwoliłam by doszło do takiej sytuacji? 
Od razu, gdy tylko zrobił pierwszy ruch w moją stronę powinnam zareagować, ale nie oczywiście siedziałam jak ta idiotka bez ruchu i czekałam na to, co się wydarzy... Brawo Kat. Masz za swoje.
Swoją drogą: JAK ON MÓGŁ?!  Co za... co za... aż mi słów zabrakło. 
Poczułam jak wstyd powoli przemienia się we wściekłość... 
Dobra panie Marquez. Chcesz wojny? Będziesz ją miał!

*perspektywa Mel*

Właśnie kończyłam się rozpakowywać, gdy ktoś zapukał do drzwi. To mogła być tylko jedna osoba. Rzuciłam się, żeby otworzyć. 
- Luuiiis! - pisnęłam wpadając w ramiona mojego najlepszego przyjaciela,  z którym ostatnio widziałam się dobre dwa tygodnie temu. 
- Czymże sobie zasłużyłem na tak wylewne powitanie? - roześmiał się, tuląc mnie mocno.
- Tęskniłam. 
- Ja za tobą też. - uśmiechnął się lekko. 
Po chwili niechętnie się odsunęłam. 
- Może wejdziesz? 
- Nie ja wejde, a ty wyjdziesz. - wyszczerzył się i nim zdążyłam się zorientować, zostałam wyciągniętą na korytarz - Idziemy!
- Ale dokąd? - spytałam zdziwiona. 
- Do Mave. - mrugnął. 
No tak, mój kochany kuzyn - Maverick Viñales - jedyna rodzina jaka mi pozostała, po tym jak moi rodzice zginęli dwa lata temu w wypadku samochodowym. To on pomógł mi się pozbierać. Wówczas miałam zaledwie osiemnaście lat i było to dla mnie strasznie trudne. 
Dzięki niemu poznałam też Luisa, który teraz jest moim najlepszym przyjacielem... Także zawdzięczam mu bardzo dużo i dlatego staram się jak najczęściej go odwiedzać, szczególnie podczas europejskich rund, takich jak ta w Jerez.
- Halo, ziemia do Mel. Gdzie mi odpłynęłaś? - roześmiany Salom pomachał mi ręką tuż przed twarzą. 
- Po prostu zastanawiam się co tam słychać u Mave. - odparłam.
- Spokojnie, zaraz się dowiesz.
- Przecież wiesz, że cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną... 
- Ojj, tu się zgodzę. - uśmiechnął się - Pamiętasz jak... - i tu zaczęło się wymienianie moich licznych wpadek... 
Spojrzałam na Luisa, który z ożywieniem opowiadał różne zabawne historie, które wydarzyły się podczas naszej znajomości. A było ich bardzo dużo... 
Dwa słowa, którymi mogę go opisać? Wiecznie uśmiechnięty... Cokolwiek by się nie działo, zawsze pozostaje optymistą. To sprawia, że wszystkich do niego ciągnie, a w szczególności mnie. Mimo że przyjaźnimy się zaledwie od dwóch lat, zdążyłam się już bardzo mocno do niego przywiązać. Nie wiem jak wcześniej mogłam żyć bez tego zaraźliwego uśmiechu i wspaniałego poczucia humoru. Niestety okoliczności w których się poznaliśmy nie były przyjemne... Stało się to gdy po raz pierwszy od śmierci rodziców Mave zabrał mnie na wyścig, kiedy to jeszcze jeździł w Moto2, a Salom był jego zespołowym partnerem. Było to podczas Grand Prix Kataru, dokładnie miesiąc po wypadku. 
Byłam bardzo przybita i zagubiona błąkałam się po padoku, gdy wpadłam na Luisa. Od razu zauważył, że coś jest nie tak i jakimś cudem zmusił mnie do zwierzeń... Nie wiem jak to zrobił, bo nie należę do osób opowiadających o swoich problemach zupełnie obcym ludziom, jednak coś w jego spojrzeniu powiedziało mi, że mogę mu zaufać i czas pokazał, że dobrze zrobiłam... Tak więc opowiedziałam mu wszystko, a on prostu mnie przytulił... bez żadnych komentarzy. Wytedy, w ramionach całkowicie nieznajomej osoby, po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się bezpiecznie. I tak też pozostało do dzisiaj...
- Ej, ty mnie wogóle nie słuchasz. - Luis szturchnął mnie marszcząc brwi - Co się dzisiaj z tobą dzieje?
- Nie wiem. - odpowiedziałam szczerze, bo serio wyjątkowo zebrało mi się na wspomnienia...
Salom tylko pokręcił głową, po czym się zatrzymał.
- Jesteśmy na miejscu.
No tak. Kręgielnia. Gdzie indziej mógłby być Mave? Mimowolnie się uśmiechnęłam. Bardzo często, gdy tylko miał trochę wolnego czasu, chodził w takie miejsca. 
Weszłam za Luisem do środka i zaczęłam wypatrywać Mavericka. Po chwili zobaczyłam go po drugiej stronie pomieszczenia, gdzie stał rozmawiając z jakąś blondynką. Dopiero wtedy uderzyło mnie to, jak bardzo mi go brakowało... Niewiele myśląc ruszyłam pędem w jego stronę. 
- Mavee! - wydarłam się tylko, po czym dosłownie na niego skoczyłam. Zaskoczony potknął się i prawie wylądowaliśmy na podłodze, na szczęście udało się nam opanować sytuację. 
- No, no, twój widok prawie zwalił mnie z nóg. - zażartował Mack. 
- Spokojnie, mnie też przywitała w podobny sposób. - roześmiał się Luis, który dopiero teraz dołączył do naszego grona.
- Bardzo śmieszne. Po prostu za wami tęskniłam. - wzruszyłam ramionami...

*perspektywa Gabi*

Co to kuźwa miało być?? 
Stałam sobie spokojnie, rozmawiając z Maverickiem, gdy ten nagle został staranowany przez jakąś dziewczynę, która rzuciła się na niego z dzikim okrzykiem... Początkowo myślałam, że to jakaś psychofanka, w końcu jesteśmy w hiszpanii, jednak po zachowaniu Viñalesa zorientowałam się, że ta dwójka zna się od dawna. I to bardzo dobrze... aż za dobrze.
Gdy tak patrzyłam jak się przytulają, poczułam ukłucie 
zazdrości. I wtedy do mnie dotarło: to musi być jego dziewczyna! No tak, co ja sobie myślałam? Przecież to oczywiste, że facet taki jak Mave musi być zajęty... Zresztą czym ja się przejmuje? Przecież już dawno ustaliłam sobie, że w moim życiu nie ma miejsca na faceta. Koniec, kropka. 
No tak, tylko jak wytłumaczyć moją reakcję? Dobra, nieważne. 
Ejj, a kim jest ten koleś co przyszedł z tą brunetką? Całkiem przystojny... i chyba gdzieś go już widziałam. Tylko gdzie? 
W każdym razie cała trójka wdała się w rozmowę po hiszpańsku, a ja wyłapywałam tyko niektóre zdania... Wtedy to postanowiłam, że muszę przyłożyć się do nauki tego języka.
Podczas gdy oni rozmawiali całkowicie mnie ignorując, jakby mnie tam nie było, ja stwierdziłam, że nie ma sensu dłużej tam sterczeć i zaczęłam dyskretnie się wycofywać, ale nie uszło to uwadze Viñalesa... 
- Gabi, dokąd idziesz? Jeszcze nie skończyliśmy grać... 
A tak, kręgle. Z dumą mogę powiedzieć, że jak dotąd skopałam Maverickowi tyłek. Nie był zadowolony, oj nie.
- Eee, na mnie już czas, chyba powinnam wracać do hotelu. - powiedziałam.
- Poczekaj jeszcze chwilę, odprowadzę cię. - rzucił.
- Nie trzeba, zostań ze swoimi znajomymi. - odparłam, uśmiechając się z przymusem. 
- A właśnie, Gab, to są Mel i Luis. - wskazał na dwójkę stojącą obok, po czym zwrócił się do nich. - To jest Gabi.
Grzecznie przywitałam się z obojgiem, po czym wyszłam z budynku.
Nie uszłam daleko, gdy dogonił mnie Mave.
- Hej, mówiłem żebyś zaczekała! - powiedział zdyszany.
- A ja mówiłam, że poradzę sobie sama. - odparowałam. 
Zmarszczył brwi. 
- Co jest? 
- A co ma być? - burnęłam.
- Od dłuższej chwili dziwnie się zachowujesz...
- Co masz na myśli, mówiąc dziwnie? - uniosłam brwi.
- Noo, jesteś taka... oschła? Jakbyś chciała jak najszybciej się mnie pozbyć... - zauważył. 
Z zaskoczeniem stwierdziłam, że ma rację. Nie wiem czemu się tak zachowywałam. Może miało to związek z pewną ciemnowłosą dziewczyną? Nie. Zdecydowanie. Nie jestem zazdrosna! Chodzi raczej o to, że tak po prostu mnie zignorował. I tylko o to.
- No wiesz, to nie ja zaprosiłam kogoś na kręgle, a gdy tylko zjawił się ktoś inny, go. - powiedziałam urażona.
Palnął się otwartą dłonią w czoło. 
- Serio? I tylko o to chodzi? - parsknął. - Jeśli tak to przepraszam, już więcej się to nie powtórzy. - obiecał, salutując.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Nic nie poradzę na to, że nie potrafię się na niego gniewać.... 
Przewróciłam oczami. 
- Okeej. - zaśmiałam się, po czym podjęliśmy rozmowę na luźniejsze tematy.
Nim się obejrzałam, byłam z powrotem w hotelu.


                                 *

 "Luis - always in our hearts" ♥
Ten rozdział pisałam z ciężkim sercem... Szczególnie te fragmenty, w których występuje Luis...
Nadal nie mogę pogodzić się z jego śmiercią. Czuję się tak, jakby odszedł członek mojej rodziny, może dlatego, że był jednym z moich ulubionych zawodników. Kibicowałam mu, cieszyłam się gdy stawał na podium, byłam smutna gdy mu nie szło... a teraz wiem, że to wszystko się skończyło. Już nigdy nie zobaczę jego uśmiechu, motocykla z numerem 39...
Jednak zawsze będę o Nim pamiętać. ♡