poniedziałek, 17 października 2016

Rozdział XI

XI.

Nie miałam pojęcia ile wypiłam, ale jedno wiedziałam - było mi przyjemnie. Nawet bardzo przyjemnie. Zrozumiałam wreszcie dlaczego ludzie, którzy chcą o czymś zapomnieć, się upijają. To po prostu jest... fajne. Nie martwisz się wtedy o nic, bo nawet gdybyś chciała to wszystkie twoje myśli zlewają się w jedno. To właśnie działo się w mojej głowie i trzeba przyznać, że podobało mi się.
Postanowiłam więc, że muszę częściej chodzić na takie imprezy.
- Poool,  zabierzesz mine tu jeszcze jutroo? - wymruczałam w rękaw koszulki hiszpana,  którego ramię kurczowo ściskałam.
- Hm? - pochylił się w moją stronę.
- Ja chcem tu wróciić! Jutro! Jeszcze! - wydarłam się, żeby tym razem mnie usłyszał. Dla poparcia swoich słów chwyciłam szklankę z drinkiem i uniosłam ją do ust. Nim jednak zdążyłam wypić chociaż kropelkę, alkohol został mi brutalnie odebrany,  a przed oczami niewyraźnie zamigotała mi twarz Gabi.
- Kat, nie możesz już więcej pić. - stwierdziła kategorycznie przyjaciółka,  odstawiając szklankę na stolik.
- Ale to przyjemnee. - jęknęłam, patrząc ze zgrozą, jak źródło mojego szczęścia się oddala.
- Teraz może i tak,  ale zobaczmy co będziesz mówić jutro rano... - mruknęła złowieszczo.
- Jesteśmy przyjaciółkami, powinnaś cieszyć się z mojego szczęścia, a nie mi je odbierać. - rzuciłam płaczliwie,  wyciągając obie ręcę w stronę drinka,  którego Mel przezornie odsunęła poza mój zasięg.
Gabi przewróciła oczami.
- Jeszcze mi podziękujesz. - prychnęła,  po czym klasnęła w dłonie - A teraz zbieraj się, za chwilę wracasz do hotelu.
Parsknęłam.
- Dlaaaszego wszyscy zawsze lubią mi mówić co mam robić? To chyba źle o mnie świadczy... Szy ja wyglądam na osobę, która nie umiee... decydować sama za... siebie? - spojrzałam na nią poważnie, usilnie próbując utrzymać wzrok na jej twarzy... Hm, trochę mi nie wychodziło.
- W tym stanie jak najbardziej. - stwierdziła - Boże, Kat... Przecież wiesz że robię to dla twojego dobra.
- O nie, nie. Ty kcesz... mie stąd wyszuciiić. - przypomniałam jej płaczliwym głosem.
Nic nie odpowiedziała, tylko wzniosła oczy ku niebu.
Nie wiem dlaczego, ale wydało mi się to strasznie zabawne, więc zaczęłam się śmiać. No i tak śmiałam się i śmiałam coraz głośniej, aż wszystkie rozmowy ucichły i wszyscy wlepili spojrzenia prosto we mnie. No a to... rozśmieszyło mnie jeszcze bardziej, więc po chwili dosłownie zwijałam się ze śmiechu. Jeszcze chwila i wylądowałabym na podłodze. No dobra. Wylądowałam.
Nadal chichocząc, z małą pomocą ze strony Pola, zbierałam swój obolały tyłek z parkietu... No właśnie : parkiet. Przecież jest od tego,  żeby tańczyć no nie?
- Pool, pójdziesz ze mno tańczyyyć? - rzuciłam w stronę hiszpana, chwilowo opierając głowę na jego ramieniu.
- Eee...
- To było pytanie rata... reta... retaty... no ten... retoryczne Pol. - pomachałam mu palcem tuż przed nosem. - Idziema! - zakomenderowałam dziarsko, po czym chcąc dać dobry przykład zerwałam się z miejsca. Niestety zrobiłam to zbyt gwałtownie. Wszystko dookoła zaczęło wirować, a ja poczułam, że tracę grunt pod nogami. Zdążyłam jedynie zamknąć oczy.
Ja nie chce umierać. - to była moja ostatnia myśl zanim... wylądowałam w czyiś ramionach. Silnych, dobrze umięśnionych ramionach. Co by nie powiedzieć to one uchroniły mój tyłek przed ponownym bólem. No więc... pogłaskałam je.
- Grzeczne ramionka. - mruknęłam z czułością.
- Ona coś ćpała, czy po prostu taka jest tylko to przede mną ukrywała? - gdzieś z tyłu głowy zamajaczył mi znajomy głos.
Oo ramionka do mnie mówiły? To miłe.
Moje rozmyślania przerwało coś, a raczej ktoś, kto z niezbyt dużą dawką czułości postawił mnie na nogi. A było tak wygodnie...
Nieco zdezorientowana odwróciłam się w stronę swojego wybawiciela i... opadła mi szczęka. Co ON tu robił?
- Dla..szego? - jęknęłam.
No właśnie, dlaczego?? Dlaczego ten cholerny Marquez musiał być tak przystojny? Tak... Idealny?
I w dodatku miał na sobie czerwoną koszulę. A ja miałam słabość do czerwonych koszul. Wyglądał w niej po prostu... obłędnie. Takim jak on nie powinno się pozwalać nosić takich rzeczy.
- Co? Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - Marc chyba źle odczytał moje spojrzenie. Bo nie było w nim ani grama niechęci, a raczej coś w stylu: "zaraz się na ciebie rzucę". I serio, z trudem się przed tym powstrzymywałam. KTO MU POZWOLIŁ ZAŁOŻYĆ TĘ KOSZULĘ?? Musiałam coś z tym zrobić...
- Zdejm to. - rzuciłam, dźgając go palcem w pierś. Zdezorientowany uniósł brwi.
- Koszula. Nie lubiem czerwonych koszul. - mruknęłam ponuro.
Bo wyglądasz w nich zbyt przystojnie.
Tego jednak już nie dodałam.
Tymczasem Marc wpatrywał się we mnie,  jakby pierwszy raz w życiu zobaczył u kogoś napad choroby psychicznej i uznał go za fascynujący.
- Szy mówiem nie fyraśnie? - zdenerwowałam się.
Marquez z trudem pohamował śmiech.
- Nie, wcale. - prychnął
- To rób co mówiem. - żachnęłam się.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Jesteś kompletnie pijana.
Wow, cóż za spostrzegawczość.
- Ty też. - odburknęłam.
- Przecież przed chwilą przyszedłem i nawet nie zdążyłem się napić. W porównaniu do co poniektórych - posłał mi znaczące spojrzenie - jestem kompletnie trzeźwy.
- Naprawdę? - spytałam mało inteligentnie.
Westchnął ciężko.
- Jestem w trakcie sezonu, Kotek. Nie mogę się upijać.
- Eee.. Sezonu? - pogubiłam się, próbując ignorować fakt, że podłoga zaczynała niebezpiecznie wirować.
- Tak, motocyklowego. - wyjaśnił spokojnie.
- Motocykl... - mruknęłam - Jaki motocykl? Nie mogę jechać na motocyklu. Jestem zbyt pijana. - przeraziłam się.
Gdzieś w tle usłyszałam jakieś śmiechy...
- Nie ty... Ja. Pamiętasz? Jest takie coś jak MotoGP i ja tam jeżdżę. Na motocyklu. Łapiesz?
Zachichotałam.
- Och, no oczywiście... Marc Marquez, wielka gwiazda. - machnęłam lekceważąco ręką, po czym odwróciłam się w stronę przyjaciół siedzących przy stoliku, którzy, z tego co zauważyłam, uważnie przysłuchiwali się naszej rozmowie - On jest sławnym motocyklistą, wiedzieliście o tym? - rzuciłam konspiracyjnym szeptem.
Gabi wykonała coś w rodzaju face palma, a Mave posłał Marquezowi współczujące spojrzenie. Ciekawe czemu... Pewnie był zazdrosny.
- Jesteś pewien, że sobie z nią poradzisz? - spytał Luis Marca,  a ten przyjrzał mi się uważnie, po czym wzruszył ramionami.
- Nie takie rzeczy się w życiu robiło. - stwierdził nonszalancko.
- Ale pamiętaj,  że masz o nią dbać. - zaznaczyła Mel.
- Czeej, stop. Pauza. Pogubiłam się. O kogo ma Marc dbać? Z kim sobie poradzi? Czy ja o czymś nie wiem? - posłałam wszystkim wyczekujące spojrzenie.
- Spokojnie Kotek, po prostu wracamy do domku. - wyszczerzył się Marquez.
- Hmm... Domek? Łóżeczko? - na samą myśl poczułam ogromne zmęczenie - Idziemy do domkuuu... - zanuciłam pod nosem.
Marc spojrzał na mnie jak na debila.
- Tak, tak. Pożegnamy się z wszystkimi i możemy ruszać. - rzucił, udając się w stronę przyjaciół.
Nie pozostało mi nic innego jak pójść w jego ślady. Westchnęłam ciężko i... nie mogłam ruszyć się z miejsca...
- Yyy, Marc?
- Hm? - rzucił nieuważnie.
- Chyba zgubiłam nogi. - wymamrotałam.
- Co? – spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Nie mogę ich znaleźć. - mruknęłam ponuro, na co Marquez roześmiał się głośno.
- To  nie jest śmieszne… - skarciłam go – Coś mi się stało z nogami! Heloł! Nie czuję nóg! – wydarłam się, czując narastającą panikę. Dlaczego wszyscy się śmiali? Przecież sytuacja była poważna.
- Marc? Pooomóż. – jęknęłam.
Hiszpan w dwóch krokach znalazł się tuż przede mną.
- W życiu bym się nie spodziewał, że kiedyś będziesz mnie o coś prosiła. – wyszczerzył się.
- Jesteś dupkiem, Marquez. – mruknęłam.
- Buu.. Tak ładnie mnie prosisz? – parsknął, po czym bez ostrzeżenia wziął mnie na ręcę.
Wrzasnęłam zaskoczona, odruchowo się wyrywając.
- Heej, łapy precz zboczeńcu! – pisnęłam, kiedy kolejny już dzisiaj raz otoczenie zaczęło niebezpiecznie wirować.
- Kotek, spokój. Przecież chciałaś żebym ci pomógł. – uśmiechnął się złośliwie.
- Ale nie w ten sposób. – jęknęłam. Chociaż… Gdy już ułożyłam się wygodnie w jego ramionach, to było mi całkiem przyjemnie.
- Cicho tam. Idziemy. – zakomenderował Marc, po czym ruszył ze mną na rękach w stronę wyjścia...

Podczas tak krótkiego odcinka drogi, jakim było pokonanie trasy do wyjścia z lokalu, zdążyłam co najmniej cztery razy spytać Marqueza czy nie chce postawić mnie na ziemi, żeby odpoczęły mu ręce... A on co najmniej cztery razy odpowiadał, żebym się zamknęła i nie pytała go czy chce mnie postawić na ziemi, żeby odpoczęły mu ręce.
A przecież ja się tylko martwiłam. Nie chciałam żeby nosząc mój gruby tyłek nabawił się jakiejś kontuzji, czy czegoś tam. W końcu następnego dnia miały się rozpocząć pierwsze treningi przed GP Włoch. To była poważna sprawa. A skoro Marquez nie chciał współpracować, musiałam zastosować bardziej drastyczne środki.
- Maaarc, niedobrze mi. - jęknęłam, kiedy znaleźliśmy się już na zewnątrz. Ha!  Zadziałało. Momentalnie znalazłam się na ziemi. Stało się to nawet trochę zbyt szybko, bo będąc na to kompletnie nieprzygotowana, straciłam równowagę i chaotycznie machając kończynami, z hukiem wylądowałam na chodniku.
Auć.
- Mój Boże, Kotek! Nic ci nie jest?
W mgnieniu oka Marc znalazł się przy mnie.
- Niee... Chodnik mnieee wezwaał. - wybełkotałam.
Chciałam się podnieść, ale utrudniał mi to fakt, że wszystko dookoła znowu zaczynało wirować.
- Z tobą jest naprawdę źle. - mruknął Marc pod nosem.
- Po prostu na niektórych działa ta... no... jak to szło... gra... granwintancja. - zauważyłam, wyciągając w jego kierunku rękę, co miało oznaczać, że ma mi pomóc.
- Chodzi ci o grawitację? - parsknął, ignorując moją dłoń. Zamiast tego pochylił się i chwycił mnie w pasie.
- Si, ona mnie przycią... - nie dokończyłam, bo Marc jednym szarpnięciem postawił mnie na nogi.
- No proszę. Grawitacja pokonana. - wyszczerzył się.
- Jej nie pokonasz. - mruknęłam ponuro - I tak cię dopadnie...
Hiszpan z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Dobra, koniec. Idziemy do hotelu. Im szybciej się tam znajdziesz tym lepiej dla wszystkich. - stwierdził, po czym ruszył w stronę parkingu i pociągnął mnie za sobą.
No więc przedstawiało się to mniej więcej tak: Marc szedł pewnie przodem, a ja słaniając się i potykając, dreptałam za nim.
W międzyczasie Marquez wyjął telefon i próbował się dodzwonić do młodszego brata, ale ten nie odbierał. Po chwili dotarliśmy do pojazdów zaparkowanych pod klubem.
Marc zatrzymał się nagle, a ja tego nie zauważyłam i z impetem wpadłam na jego plecy.
- Ja też cię przyciągam? - parsknął, odwracając się w moją stronę.
- Nieee.
- Och, daj spo...
- Ale mnie pociągasz. - przerwałam mu, tak naprawdę nie kontrolując słów, które przed chwilą wypowiedziałam. Po prostu... Będąc w stanie w jakim byłam, uznałam, że mu to powiem. Uniosłam głowę i napotkałam zszokowane spojrzenie Marqueza.
- Co ty przed chwilą powiedziałaś?
Eh, dobra. To chyba jednak nie było właściwe. Tylko jak to odkręcić...
- Jesteś pociągiem! - wypaliłam. No co? Brzmiało podobnie. Chyba.
Jego spojrzenie nieco przygasło.
- Hm, wydawało mi się że słyszałem co innego. - mruknął, unosząc brwi.
- Ha!  I kto tu jest pijany? - dźgnęłam go palcem w pierś. - To ty masz omoamomamy...
Wzniósł oczy ku niebu.
- Dlaczego ja się na to zgodziłem?
Zmarszczyłam brwi.
- Czy ty chopcze masz jakiś probleeem?
Jednak Marc zignorował moje pytanie. Zamiast tego odwrócił się do mnie plecami, wyłowił z kieszeni kluczyki i zbliżył się do jednego ze stojących na parkingu motocykli.
- Hm.. To twój? - spytałam zaniepokojona.
- Nie, po prostu mi się spodobał i chce go ukraść. - prychnął.
- Ale przecież tak nie można! - oburzyłam się
Słysząc to Marquez uderzył głową w zbiornik z paliwem. Hm, chyba ktoś tu się źle czuł.
- Ee, Marc? Wszysko w porządku?
- Tak tylko sobie podziwiam mój nowy nabytek...
- Ale jesteś świadom tego, że ja w życiu na to coś nie wsiądę?
Uniósł głowę.
- A kto ci każe na to wsiadać?
Wzruszyłam ramionami.
- W końcu miałeś mnie odprowaadzić... Do hoteelu... Do łóżeczkaaa... - rozmarzyłam się - Więc chyba mnie tu nie zostawisz?
- To by było zbyt piękne. - mruknął.
- To jak chcesz zabrać stąd ten motocykl i mnie w jednym czasie?
- A myślisz, że po co dzwoniłem do brata? - pomachał mi telefonem przed nosem - Tylko kurde szczyl nie odbiera...
Korzystając z chwili nieuwagi hiszpana, zabrałam mu komórkę i ją odblokowałam. Na szczęście nie miał hasła, bo nawet gdybym je znała to pewnie i tak nie trafiłabym w te malutkie klawisze.
Zaczęłam przeglądać zawartość telefonu.
- Ale nudziarz, żadnych przypałowych selfie... Żadnych śmiesznych filmików...
- To może wyjdź z tych kontaktów i wejdź w galerię. - parsknął Marc.
Och...
Nagle telefon wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, a ja aż podskoczyłam przestraszona.
- Eee, to nie ja. On sam tak... To nie moja wina. - pisnęłam, szybko wciskając Marquezowi komórkę do rąk.
Uniósł brwi.
- Wiem. Przecież to telefon. One czasem dzwonią... - wyjaśnił spokojnie, po czym odebrał.
Okazało się, że to Alex.
Z tego co zrozumiałam Marc miał zostawić kluczyki w jakiejś tam skrytce, a Alex za chwilę miał się tu pojawić i zabrać motocykl.
Tymczasem Marquez gwałtownie przerwał rozmowę, bo... rozładowała się mu bateria.
- Świetnie. - uderzył telefonem o dłoń - Czyli zostaliśmy bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu...
Chwilunia...
- Przecież ja mam telefon. - wyszczerzyłam się i chcąc mu to udowodnić, wyjęłam go z kieszeni. Jednak kiedy machnęłam ręką komórka wpadła mi z dłoni i poleciała dobre dwa metry w przód, roztrzaskując się o chodnik.
Zatrzymałam się w miejscu, zafascynowana obserwując to zjawisko.
- Ups, uciekł. - zmartwiłam się, wskazując na szczątki mojego telefonu.
Marc westchnął głośno, po czym pochylił się i zaczął zbierać porozrzucane części... A ja? A ja dzięki temu mogłam bezkarnie podziwiać jego tyłek... Było na co popatrzeć.
- Mareeeczek ma piękny tyłeeeczek... - zanuciłam pod nosem.
- Wiem. Ale możesz już przestać się nim zachwycać, bo się zarumienie.
Ups...
Marc wyprostował się (co zauważyłam z żalem) i jakimś cudem poskładał mój telefon.
- No proszę, działa. - uradował się, kiedy ekran rozbłysnął.
- Brawo mój Edisone.
- Edisonie? - zdziwił się - Edison to ten od żarówki.
Machnęłam ręką.
- Nieważne... Był wynalazcą? Był.
Marc przewrócił oczami.
Ostatnio zaobserwowałam że ludzie w rozmowach ze mną, bardzo często przewracają oczami. Czy to czasem nie oznacza,  że mnie lekceważą?
- Marc,  dlaszego mnie lekceważysz? Nie lekce...waż mnie. Jaaa też mam uczucia. To boli. - mruknęłam ponuro.
Spojrzał na mnie nierozumiejącym wzrokiem.
Westchnęłam ciężko. Dlaczego on musiał być taki tępy?
- Niewaaażne. Idziem do domku? - zmieniłam temat.
- Idziem. - parsknął Marc, po czym ruszył przed siebie, a ja podreptałam za nim.
Trochę znosiło mnie raz na prawo, raz na lewo, ale jakoś sobie radziłam... Dopóki nie wlazłam na jedną z latarń, które oświetlały nam drogę. Zataczając się, zrobiłam dwa kroki w tył.
- Paa jak się przyczaaiła skubana! Wyskoczyła tuż przede mnie - wydarłam się, gwałtownie machając rękami.
Marc, obserwował mnie z boku, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- W tym stanie jesteś niebezpieczna sama dla siebie.
- Cicho tam. - mruknęłam, omijając podstępny przedmiot i nie spuszczając z niego wzroku. - Obserwuję cię. -  zrobiłam znaczący gest ręką.
Marc palnął się otwartą dłonią w czoło, po czym podszedł do mnie i chwycił mnie pod ramię.
- Chodź. Zaprowadzę cię ładnie do domku i będę pilnował, żeby żadna latarnia już więcej się nie przyczaiła, okej?
- Okej.
Ochoczo pokiwałam głową, na znak, że się zgadzam. Szczerze? Miałam już dosyć tego całego imprezowania i jedyne o czym marzyłam to moje łóżeczko. Na samą myśl poczułam się wyczerpana. Zachwiałam się i musiałam mocniej wesprzeć się na Marquezie.
- Jaaa chceee do mamuusi... Tfu, do łóżeeeczka... - wybełkotałam, powoli zaczynając tracić kontakt z rzeczywistością.
- Już prawie jesteśmy. - gdzieś w tle zamajaczył mi niewyraźnie głos Marqueza. Chyba mówił coś jeszcze, ale nie słuchałam go, gdyż walczyłam z opadającymi powiekami.
Kompletnie nie pamiętałam dalszej drogi. Ocknęłam się dopiero, gdy Marquez posadził mnie na łóżku i zaczął zdejmować mi buty.
Nagle zrobiło mi się strasznie duszno.
- Maarc... Pomóż... Gorąc... - wymamrotałam.
Hiszpan podniósł się i ruszył w stronę zamkniętego okna.
Po chwili poczułam na twarzy delikatny powiew świeżego powietrza... Jednak to mi nie wystarczało. Wstałam i zataczając się podeszłam do okna. Nie wiedząc co robię weszłam na parapet i chciałam się wychylić, ale uniemożliwiły mi to dwie silne dłonie, które chwyciły mnie w pasie i ściągnęły z powrotem na podłogę. Chciałam się wyrwać, ale zostałam przyciśnięta do twardego torsu.
- Kotek? Co robisz? - spytał Marc łagodnie.
- Kcem powietrza... Oddychać... Mogę... Nie... - każdemu słowu towarzyszyła kolejne próba oswobodzenia. Z każdą chwilą uspokajałam się jednak co raz bardziej, aż wreszcie odwróciłam się twarzą w stronę Marqueza i wsparłam policzek na jego piersi. Nie odsunął się, ani nie zaprotestował.
Nie wiem ile tak stałam, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca, ale w końcu Marc chwycił mnie za ramiona i delikatnie odchylił.
- Chodź... Przebierzemy cię i położymy spać. - powiedział cicho.
Powoli skinęłam głową, jednak zamiast zastosować się do jego poleceń, znów się na nim oparłam i kolejny już raz odpłynęłam.
Ponownie ocknęłam się, gdy leżałam już przebrana w łóżku. Nie miałam nawet siły na zastanawianie się jak Marc tego dokonał... On tymczasem jak gdyby nigdy nic, pochylał się nade mną i opatulał mnie kołdrą.
Niewiele myśląc, resztkami sił, zerwałam się i zarzuciłam mu ręce na szyję. Zaskoczony zesztywniał, ale po chwili on także mnie objął.
To co wtedy poczułam było... Inne. Nawet nie wiedziałam jak to nazwać. Wiedziałam tylko, że nie czułam się tak nigdy w ramionach kogoś innego.
- Dziękuje. - wyszeptałam.
- Za co?
- Za wszystko...
Marc uśmiechnął się delikatnie, po czym, jak gdyby niechętnie, wyplątał się z mojego uścisku.
Wyczerpana opadłam na poduszki.
- Dobranoc, Kotek. - Marquez uniósł kąciki ust, a ja mogłam jedynie myśleć o tym jaki miał piękny uśmiech.
Nie chciałam, żeby odchodził, a wiedziałam, że zaraz się to stanie...
- Marc?
- Hm?
Chwyciłam go za rękę.
- Nie zostawiaj mnie... - zdążyłam szepnąć, zanim znowu odpłynęłam. Tym razem już na dobre...



*


Rozdział z ogrooomnym opóźnieniem, za co przepraszam, ale po prostu nie mam czasu na pisanie.... 
Teraz czas na przyjemniejsze rzeczy: bo kto wczoraj został Mistrzem Świata? *-* Tak strasznie się cieszę. ^^
Mareczek w pełni zasłużył na ten tytuł. ;D
 






niedziela, 28 sierpnia 2016

Rozdział X


X.



- Marc, zastanawiałeś się nad tym, żeby zacząć uprawiać nową dyscyplinę - upadanie synchroniczne? - spytałam złośliwie, siedząc w boksie Repsol Hondy i po raz kolejny oglądając materiał z zakończonego ponad tydzień temu wyścigu we Francji.
To były naprawdę świetne zawody, ale niestety Marquez jadąc na czwartym miejscu, zaliczył wywrotkę, dokładnie w tym samym momencie co jadący tuż przed nim Dovizioso. Jednak w odróżnieniu od Włocha, Marc nie poddał się, podniósł  swój motocykl i wrócił na tor, co zaowocowało trzema punktami, jako że do mety dojechało zaledwie trzynastu zawodników.  W głębi duszy podziwiałam go za ten upór i fakt, że mimo upadku chciał dokończyć wyścig... Ale prędzej zjadłabym własne skarpety, niż mu o tym powiedziała.
Hiszpan posłał mi mordercze spojrzenie, ale po chwili uśmiechnął się pogodnie.
- Niekoniecznie. Ale gdybym się na to zdecydował, to byłbym najlepszy. Jak we wszystkim. - stwierdził zarozumiale.
- Serio? - prychnęłam z niedowierzaniem.
- Serio. A co? Wątpisz w to? - spytał robiąc surową minę i podchodząc do mnie bliżej.
- No wiesz, mając na uwadze ostatni wyścig... - znacząco zawiesiłam głos.
Marc podszedł do miejsca, w którym siedziałam i stanął za moimi plecami, wbijając wzrok w oglądany przeze mnie filmik.
- Ja po prostu nie chciałem, żeby Dovi poczuł się samotnie i postanowiłem potowarzyszyć mu w drodzę na pobocze. - wyjaśnił - Ale jak się potem ładnie zebrałem... Czekaj. Ten moment już był. - Marquez pochylił się nade mną, wyciągając rękę, żeby cofnąć nagranie, a ja zesztywniałam gdy otarł się klatką piersiową o moje ramię i poczułam jego zapach. Swoją drogą ładnie pachniał. Bardzo. Kilka razy dyskretnie pociągnęłam nosem i starałam się go powąchać...
- Masz karar?
Hm. Czyli nie wyszło.
- Co? Ja? Nie. - rzuciłam rozkojarzona.
- Aha, bo tak dziwnie pociągałaś nosem. - mruknął - Dlaczego to gówno nie chce się cofnąć? Ścięło się czy co? - zdenerwował się po chwili, patrząc w ekran i nachylając się jeszcze bardziej, tak że praktycznie na mnie leżał.
Kompletnie nie wiedziałam jak się zachować, więc... odruchowo zdzieliłam go łokciem w żebra. Zaskoczony wyprostował się, obronnym gestem kładąc ręce na bolącym miejscu.
- Co to miało być? - spytał  unosząc brwi, na co zaczerwieniłam się lekko.
A bo ja wiem??
- Eee... - gorączkowo usiłowałam wymyślić jakieś usprawiedliwienie... - Położyłeś się na mnie. - rzuciłam w końcu oskarżycielskim tonem, odwracając lekko twarz w jego stronę.
Tia. Bardzo inteligentnie.
- A jak inaczej miałem dosięgnąć do myszki, geniuszu? - zakpił.
Właściwie... Rzuciłam mu puste spojrzenie.
- No cóż, GENIUSZU. Mogłeś stanąć obok mnie, a nie za mną. Albo mogłeś mi powiedzieć, o który moment ci chodzi, to JA bym go znalazła. - powiedziałam zadowolona, że udało mi się wymyślić jakiś sensowny argument, po czym uśmiechnięta zwróciłam twarz z powrotem w stronę monitora.
Ale po chwili uśmiech zszedł mi z twarzy. Marc bowiem znowu się na mnie 'uwiesił'. Tyle że tym razem zrobił to w ten sposób, że jego policzek znalazł się na wysokości mojego. Kolejny już raz znieruchomiałam.
- Ale tak było mi wygodniej. - szepnął, aż poczułam jego oddech na policzku.
Znowu nie wiedziałam co zrobić. Wahałam się między ponownym zdzieleniem go w żebra, a odwróceniem się i zarzuceniem mu rąk na szyję. Co by nie było, bardziej podobała mi się ta druga wersja. Jednak nim zdążyłam wprowadzić w życie którąkolwiek z nich, do boksu dziarskim krokiem wparował uśmiechnięty od ucha do ucha Alex.
- Dobra, Gołąbeczki. Sory, że przeszkadzam, ale Marc jest pilnie wzywany przez.... - przerwał raptownie i zatrzymał się, gdy zauważył sposób w jaki Marc się nade mną 'pochylał'. - Eee... - zmieszał się i zrobił krok w tył.
Nie chcąc, żeby wyciągnął błędne wnioski, zerwałam się z miejsca... a przynajmniej chciałam to zrobić. Marc jednak chwycił mnie za ramiona, co spowodowało, że przez kontakt jego dłoni z moją nagą skórą, kompletnie zapomniałam o wstawaniu.
Wyprostował się za to Marc, nadal trzymając na mnie swoje ręce. Wiedziałam, że w tym momencie powinnam je z siebie strącić, ale... za bardzo mi się to podobało.
- Co tam braciszku chciałeś? - wyszczerzył się starszy z Marquezów.
- Yyy... Bo ten... Szuka cię ten... no... Nakamoto. - z tego wszystkiego Alex zaczął się jąkać.
Cóż, pewnie też bym tak mówiła, gdyby w tym momencie ktoś się mnie o coś zapytał. Ale na szczęście tak się nie stało. Marc poprosił jedynie brata o informacje na temat miejsca pobytu szefa, po czym powiedział:
- Do zobaczenia, Kotek. - zabrał dłonie, co zauważyłam z żalem i opuścił pomieszczenie, a za nim podążył Alex.
Tak więc zostałam w boksie sama. Siedziałam przez chwilę w otępieniu, dogłębnie analizując zaistniałą przed chwilą sytuację. Ostatnio zdarzało mi się to zdecydowanie zbyt często.
- Kat, ogarnij się wreszcie!  - zbeształam się w duchu - Co to ma być? Zachowujesz się jakbyś była napalona! W dodatku na Marqueza! Tak nie może być. Musisz wziąć się w garść. Koniec z takim zachowaniem. - prowadziłam wewnętrzny monolog, adresowany do samej siebie. Po ustaleniu faktów, takich jak ten, że Marc w żadnym wypadku mi się nie podoba, stwierdziłam, że dalsze samotne siedzenie w boksie nie ma sensu. Chwyciłam więc mój aparat i ruszyłam na podbój alei serwisowej. Przez dobre kilkanaście minut błąkałam się po padoku, aż wreszcie dotarłam do miejsca, gdzie zawodnicy rozdawali autografy fanom zgromadzonym za barierkami. Jako że byliśmy we Włoszech, kibiców było mnóstwo. Był tam także Marc, ale na szczęście mnie nie zauważył. Był zbytnio zajęty próbami ignorowania gwizdów, buczenia i niekiedy nawet wyzwisk, kierowanych pod jego adresem, ze strony 'psychofanów' Valentino Rossiego, którzy wciąż uważali, że to przez niego ich idol nie zdobył w zeszłym roku tytułu mistrza świata.
Usilnie starał się także spławić ochroniarza, przydzielonego mu przez organizatorów, przez wzgląd na jego bezpieczeństwo. Na szczęście byli tam jeszcze niezawodni fani Marqueza, podążający za nim na każdy wyścig. To właśnie przy nich zatrzymał się hiszpan, rozdając autografy.  Ja stanęłam z boku, postanawiając to sfotografować. Opłacało się. Bowiem w pewnej chwili przez barierki przedarł się mały, może czteroletni chłopiec i z wyciągniętymi rączkami, w których ściskał czapeczkę z numerem 93, popędził w stronę Marca, który nie widział go, bo był odwrócony w drugą stronę.
- Malkes! - wydarł się malec.
Słysząc swoje nazwisko, hiszpan odwrócił głowę, szukając źródła krzyku i z widocznym zaskoczeniem dojrzał biegnącego chłopca. Widząc to ochroniarz rzucił się, żeby zatrzymać malca, jednak Marquez powstrzymał go gestem dłoni i przewrócił oczami.
- Jeśli będzie chciał mnie pobić, to dam znać. - prychnął, po czym ruszył w stronę dziecka.
Następnie moim oczom ukazał się jeden z nasłodszych widoków, jakie dane mi było oglądać. Mianowicie gdy chłopczyk zauważył zbliżającego się Marca, stracił część swojej odwagi, zatrzymał się, patrząc niepewnie i zakrył twarz, trzymaną w dłoniach czapeczką tak, że było widać tylko jego oczy.
Widząc to Marquez ukucnął przed malcem i wyciągnął rękę w jego stronę. Ten zawahał się, po czym odsłonił twarz i wsunął w dłoń Marca swoją czapeczkę.
- Malkes! Autoglaf! - powiedział głośno.
Marc uśmiechnął się ciepło, złożył podpis i powiedział coś cicho w stronę malca.
Ten zareagował, dosłownie rzucając się hiszpanowi na szyję.
Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, na hiszpana i można było dostrzec radość malującą się na jego twarzy i dumę z tego, że jest idolem nawet tak małego dziecka.
To był tak słodki widok, że nieomal zapomniałam o ściskanym w dłoniach aparacie. Na szczęście w pore sobie o nim przypomniałam i udało mi się uchwycić ten moment na kilku zdjęciach.
Nagle Marc uniósł głowę ponad ramieniem przytulanego chłopca i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zastygłam z aparatem w rękach i nieświadomie wstrzymałam oddech. W jego oczach dostrzegłam bowiem coś, czego nawet nie byłam w stanie nazwać. Czułam się tak jakbym po raz pierwszy ujrzała 'prawdziwego Marqueza'. Nie tego pewnego siebie, zarozumiałego dupka, a wrażliwego, szczerze uśmiechającego się Marca - chłopaka, po którym było widać, że kochał to co robił i dawało mu to prawdziwe szczęście. Tylko dlaczego nie był taki na codzień? Dlaczego skrywał się pod przykrywką osoby, która niczym się nie przejmujmowała i nie miała żadnych zmartwień? Uśmiechał się praktycznie przez cały czas, ale kto wie, które z tych uśmiechów były tymi prawdziwymi, niewymuszonymi...




*perspektywa Mel*

- To był zdecydowanie zły pomysł. - mruknęła Kat złowieszczo, gdy wieczorem zajmowałyśmy miejsca przy barze.
- Co nazywasz złym pomysłem? - nieuważnie spytała Gabi, uśmiechając się słodko w stronę barmana, który gdy tylko ją zobaczył, ruszył pędem w naszą stronę. Widząc to omal nie wybuchłam śmiechem. No ale co się chłopakowi dziwić...
- Przyjście tutaj. - rzuciła Kat, marszcząc brwi.
- Och kobieto, weź zluzuj majdy. - Gabi przewróciła oczami - Od czasu do czasu człowiek musi się zabawić... Chociaż po tobie się tego nie spodziewam, bo na każdej imprezie zachowujesz się jakby ci ktoś wsadził kija w tyłek. - stwierdziła, po czym znów zwróciła się w stronę barmana, który chciał wiedzieć, co ma nam podać. I przy okazji przedstawił się jako Luca.
Kat zmrużyła oczy.
- Czy ty twierdzisz, że ja nie umiem się bawić? - spytała oburzona.
Widząc jej minę, tym razem już nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, za co zostałam obdarzona morderczym spojrzeniem.
- Domyśl się. - rzuciła blondynka przez ramię.
- Oo nie. Bez takich mi tu... ja nie umiem imprezować? Ja? No to jeszcze zobaczmy. - mruczała Kat do siebie, po czym zdecydowanym gestem machnęła do barmana. - Ejj ty. Luca, tak? Podaj mi...
- To się źle skończy. - stwierdziłam, patrząc jak chłopak stawiał przed nią kilka różnych drinków.
- Oj daj spokój. - Gabi machnęła ręką. - I tak tego nie wypije. Już kilka razy tak robiła i kończyło się na dwóch kieliszkach, a resztę musiałam ja dopijać. Nasza Kat ma bardzo słabą głowę. - prychnęła.
Spojrzałam na dziewczynę, która krzywiąc się straszliwie, za jednym zamachem wypiła dwa drinki i nie wyglądała, jakby miała przestać.
Już otwierałam usta, żeby poinformować o tym blondynkę, gdy ponad jej ramieniem ujrzałam... Luisa. Zaskoczona zamrugałam, myśląc, że mam zwidy, ale nie. Stał tam i rozmawiał z Mave.
Szturchnęłam więc Gabi i wskazałam na tę dwójkę.
- Czy to nie jest Luis? I Mave? - spytałam, chcąc się upewnić.
Blondynka z zainteresowaniem spojrzała we wskazanym kierunku.
- Ta, to oni. - stwierdziła, po czym zaczekała, aż któryś z nich, w tym wypadku mój kuzyn, zabłądzi wzrokiem w naszą stronę i zaczęła szaleńczo machać rękoma.
Udało się jej osiągnąć cel, bo Mave nas zauważył. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a po chwili wielki uśmiech. Obserwowałam jak wskazując na nas, powiedział coś do Saloma, a ten uniósł głowę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje serce przyspieszyło, a ja kompletnie to ignorując, uniosłam rękę i szczerząc się, pomachałam do niego. Odpowiedział tym samym i ruszył wraz z Mave w naszą stronę.
- Cześć dziewczyny. - rzucił Viñales, przytulając najpierw mnie, a później Gabi.
- Mel, małpiszonie, dlaczego nie powiedziałaś, że tu będziecie? - Luis ze śmiechem porwał mnie w ramiona.
- Hm... może to dlatego, że sama się o tym dowiedziałam dosłownie chwilę przed wyjściem. - stwierdziłam, tuląc się do niego mocno - Hej, a tak wogóle to mogę cię spytać o to samo... - prychnęłam, niechętnie wyplątując się z jego uścisku.
Przyjaciel wzruszył ramionami.
- Chłopakom coś odwaliło...
- Chłopakom? To jest was więcej? - spytałam, rozglądając się z zainteresowaniem.
- A co? Moje towarzystwo ci nie wystarcza? - Luis udał urażonego.
- Zgadłeś. - wyszczerzyłam się.
Spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oczach, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo wtrącił się Maverick.
- Czy to nie jest czasami Kat? - spytał kuzyn, wskazując na coś ponad moim ramieniem.
Odwróciłam się i rzeczywiście... to była Kat. Przed nią stało kilka pustych szklanek, a ona sama ledwo utrzymując się na nogach, próbowała tańczyć. Chyba.
- Kuźwa, wypiła to. - Gabi opadła szczęka.
Luis zmarszczył brwi.
- Czy my o czymś nie wiemy?
Westchnęłam ciężko.
- Po prostu Kat chciała pokazać, że umie imprezować...
- A nie powinna spożywać alkoholu, bo ma bardzo słabą głowę i potem jej odwala. - dokończyła za mnie Gabi.
- Dobra, zabierzmy ją stamtąd, zanim zrobi coś głupiego. - stwierdził Mave.
- I chodźcie, dołączymy do reszty. - Luis wykonał bliżej nieokreślony ruch ręką.
Mack i Gabi zgarnęli, niezbyt chętną do współpracy, Kat i ruszyliśmy w stronę jednego ze stolików. A towarzystwo było tam doborowe. Zaczynając od Alexa Rinsa, a kończąc na braciach Espargaro. Zajęliśmy swoje miejsca. Z początku czułam się trochę nieswojo, ale z każdą chwilą było coraz lepiej. Toczyliśmy rozmowy na różne tematy i było przy tym bardzo dużo śmiechu.
Przez nasz stolik przewijało się stosunkowo mało alkoholu, jako że w towarzystwie dominowali motocykliści, a im w trakcie sezonu nie wolno było się upijać. Szczególnie, że przecież następnego dnia rozpoczynały się treningi.
Jednak zarówno ja, jak i Gabi (o Kat nie wspominając) nie miałyśmy takich ograniczeń. Wypiłyśmy więc sporo drinków, przez co moje myślenie nie było tak trzeźwe jak zazwyczaj. Tylko tak mogłam wytłumaczyć to, co zrobiłam gdy do naszego stolika podeszła Camila... Mianowicie gdy tylko zauważyłam jak kieruje się w stronę siedzącego obok mnie Luisa, z tym swoim fałszywym uśmieszkiem na twarzy, nie chcąc dopuścić, żeby znowu przylepiła się do mojego przyjaciela, po prostu... wdrapałam mu się na kolana i zaborczym gestem objęłam go za szyję. Zaskoczony przerwał rozmowę i spojrzał na mnie:
- Wszystko w porządku? - spytał, przytulając mnie.
- Tak. Po prostu... tak. - nie była to może najbardziej elokwentna odpowiedź, ale nie skomentował tego, pozwalając bym została na jego kolanach i tylko przytulił mnie mocniej.
Było mi tak przyjemnie, że nie zwracałam nawet uwagi na Camile, która dosłownie mordowała mnie wzrokiem. Tia. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to już dawno byłabym martwa.
Tymczasem Kat, mimo licznych interwencji ze strony Gabi, nie chciała przestać pić i było z nią coraz gorzej...
- No cóż chłopcy, bardzo mi przykro, ale chyba będę musiała się już zbierać, bo zdecydowanie trzeba ją stąd zabrać. - stwierdziła Gabi, wskazując na przyjaciółkę i zaczęła podnosić się z miejsca.
- Hej, chyba mnie teraz nie zostawisz? - Mave zrobił minę zbitego szczeniaczka.
- Jaa... żem nidzieee... nie idzieeem. - wtrąciła Kat i dla podkreślenia swych słów klapnęła ciężko na miejsce obok Pola Eapargaro i mocno chwyciła go pod ramię.
- Niestety muszę, bo ona sama w tym stanie do hotelu nie trafi... a zresztą nawet gdyby, to i tak w życiu bym jej nie puściła bez opieki.
- Ja bym chętnie ją odprowadził, gdybym tylko wiedział dokąd. - odezwał się Pol, z uśmiechem patrząc na Kat, gdy ta nadal przytulona do jego ręki, zaczęła mamrotać coś pod nosem.
- Ja idę z wami. - rzuciłam w stronę Gabi, zsuwając się z kolan Luisa.
Mave przewrócił oczami.
- Ta i myślicie, że to bezpieczne? Trzy, pijane dziewczyny, idące same po ciemku? - prychnął - Po moim trupie...
- Wcale nie jesteśmy pijane. - zaprotestowała Gabi.
- Jej to powiedz. - kuzyn wskazał na Kat - Same nie pójdziecie. Idę z wami.
- I wyjedzie na to, że rozwalimy wam imprezę? No super... - mruknęła blondynka.
- Jest sposób, żeby wszyscy tu zostali, a Kat dotarła bezpiecznie do siebie, z kimś, kto się nią zaopiekuje... - wtrącił Luis.
Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem, na co uśmiechnął się diabelsko.
- Gabi, masz może numer do Marqueza?


       
Znowu spóźniona, ale w końcu jestem. ^^
Z powodu braku weny, ten rozdział jest taki... nijaki. :p Ale już od następnego powinno być ciekawiej. Mam nadzieję. Xd
Noo i wreszcie (bo ciągle zapominam) pragnę ogłosić, że moje opowiadanie możecie znaleść także na wattpadzie (tutaj ). ;D Tam rozdziały pojawiają się częściej, ale są krótsze. Także ten... zapraszam. Xd 
Aa no i oczywiście zachęcam do komentowania. ^^







niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział IX

IX.



 Nawet nie wiedziałam co mnie obudziło. Światło przebijające się przez moje powieki, czy może coś twardego wybijającego mi się w bok. Hmm, a może dzwoniący budzik? Ta. zdecydowanie to ostatnie.
Nie otwierając oczu, próbowałam wymacać mój telefon, gdy moja ręka trafiła na coś ciepłego i twardego. Co do...?
Gwałtownie uniosłam powieki i... moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek dano mi oglądać o poranku - śpiący Marc. I jak się okazało, moja ręka trafiła na jego ramię. 
Swoją drogą, skąd on się tu wziął? Zresztą nieważne. 
Wreszcie mogłam bezkarnie mu się przyjrzeć i bezczelnie skorzystałam z okazji.
Gdy spał, wyglądał jeszcze przystojniej niż zazwyczaj. 
Bez żadnego kpiącego uśmieszku... 
Z gęstymi rzęsami okalającymi jego oczy i rzucającymi cień na policzki... 
Z delikatnie rozchylonymi wargami, na których zatrymałam wzrok zdecydowanie zbyt długo...
Z tymi lekko już przydługimi włosami, w których miałam wielką ochotę zanurzyć palce...
Z trudem oderwałam wzok od jego twarzy i przeniosłam go niżej, gdzie pod koszulką było widać wyraźnie zarysowane mięśnie. Omal nie zaczęłam się ślinić. Tylko po co mu ta koszulka? Ciekawe czy jakbym mu ją zdjęła, to by się obudził... Dobra. Wolałam nie ryzykować. 
Byłam tak zajęta podziwianiem śpiącego Marca, że nie zwracałam uwagi na budzik, który rozdzwonił się na dobre. Jednak hiszpanowi chyba to przeszkadzało, bo zaczął zmieniać pozycję i nim się zorientowałam przewrócił się na bok, wtulił twarz w moją szyję, jego reka wylądowała na moim brzuchu, a ja... przestałam oddychać. 
Na tym jednak się nie skończyło.
Drugą rękę wsunął mi pod plecy, a nogę przerzucił przez moje kolana... Zapomniałam jak się nazywam. 
Tak więc zostałam żywą przytulanką. I... i podobało mi się to. Bardziej niż powinno.
W pewnej chwili palcami musnął kawałek mojego, odkrytego brzucha, aż przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie westchnęłam.
Jeszcze nigdy żaden facet tak na mnie nie działał, a co najlepsze Marc robił to nieświadomie.
Boże... Chciałam tak leżeć cały dzień. Ale niestety nie mogłam. Musiałam wykombinować, jak wyplątać się z uścisku Marqueza, nie budząc go. 
Dobra. Poruszyłam się lekko, w odpowiedzi na co Marc przytulił mnie jeszcze mocniej... i to było przyjemne. Ale stop. Ja tu musiałam wstać, a potem obudzić wszystkich, bo inaczej spóźnilibyśmy się do pracy. 
Właśnie! Praca! Przecież była  sobota! Na torze powinniśmy być przed dziewiątą. 
Dobra. Tym razem musiało mi się udać. 
Podjęłam drugą próbę oswobodzenia się i tym razem szło mi o wiele lepiej. Uwolniłam ręce i zaczęłam zdejmować jego nogę z kolan, gdy Marquez wymruczał coś w moją szyję, po czym zesztywniał. 
Kurde, chyba się obudził. Niedobrze.
Jakby na potwierdzenie moich domysłów, Marc powoli zaczął unosić głowę. Po chwili jego zamglone, czekoladowe spojrzenie spotkało się z moim. Był mocno zdezorientowany, przez co wyglądał tak bezbronnie i słodko, że pewnie bym go przytuliła, gdyby nie fakt, że nadal praktycznie na mnie leżał.
 Przyglądał mi się, póki całkowicie nie oprzytomniał. Potem przeniósł wzrok niżej i z lekkim zdziwieniem spojrzał na swoje ręce oplecione wokół mojej talii. Po chwili jednak jego zwykły uśmieszek wrócił mu na twarz i zamiast mnie puścić, zaczął palcem rysować mi na brzuchu kółka... Wstrzymałam oddech. 
- Jak się spało? - wymruczał zachrypniętym po śnie głosem, przez co brzmiał strasznie seksownie...
Ej, chwila. Co się dzisiaj ze mną dzieję? Czy te zombie, które wczoraj ogladaliśmy, przyszły w nocy i wyżarły mi mózg? To jedyne logiczne wytłumaczenie mojego zachowania. A co do logicznego myślenia: Nie miałabym nic przeciwko, gdyby Marc przestał kreślić te cholerne kółka. Ciężko się przez to skupić. 
- Sypiałam lepiej. - warknęłam - A teraz bądź łaskaw i mnie puść. 
Ha! Byłam z siebie dumna, że udało mi się sklecić pełne zdanie. Miałam tylko nadzieję, że zabrzmiało dość przekonująco.
- Nie.
- Co nie? 
- Nie puszczę cię. - stwierdził beztrosko Marquez, a mnie lekko przytkało.
Że co? Jak to mnie nie puści??
- Zabieraj łapy albo...
Marc jednak uciął moje protesty, kolejny już dzisiaj raz wtulając twarz w moją szyję. 
Siedziałam więc osłupiała, robiąc za misia i choć przyznaję to niechętnie, mogłabym tak siedzieć cały czas...
Kątem oka dostrzegłam na drugim końcu kanapy jakiś ruch, więc skierowałam wzrok w tamtą stronę i wtedy moim oczom ukazał się niezapomniany wiok. Oto bowiem Alex leżał wtulony w... Viñalesa, podczas gdy ten trzymał dłoń na twarzy śpiącej Gabi. Całość wyglądała niezwykle komicznie i mimowolnie parsknęłam śmiechem. 
- Wiem, że się cieszysz, bo cię przytulam, ale nie przesadzasz? - wymamrotał Marquez.
- Zamknij się Marc i puść mnie, bo muszę zrobić zdjęcie. 
- Protestuję. Z rana jestem niefotogeniczny.
- Nie tobie debilu, nie tobie. - zaśmiałam się. 
- Jak mnie nazwałaś? - oburzony Marc poluzował uścisk, co wykorzystałam, wyrywając się i sięgając po telefon.
- Cii... patrz tam! - wskazałam na śpiącą trójkę, jednocześnie usiłując włączyć aparat.  
- Nie próbuj odwracać mojej uwagi. - powiedział Marquez, ale mimo to spojrzał na drugi koniec kanapy i tak jak przewidywałam zaniósł się głośnym śmiechem. 
Nagle dobiegł nas jęk z podłogi: 
- Któż to jest na tyle okrutny, że rani me uszy tym okropnym śmiechem o poranku?? 
A tak. To Luis. Całkiem o nim zapomniałam. Swoją drogą... czy on przez całą noc spał na podłodze?
- I dlaczego moje łóżko jest takie twarde? - wymruczał, jakby na potwierdzenie moich domysłów. 
- Może dlatego, że to nie jest twoje łóżko... - powiedziałam.
- To gdzie ja jestem? - zdezorientowany hiszpan uniósł głowę. 
Już miałam zacząć mu tłumaczyć, dlaczego się tu znalazł, gdy wtrącił się Marc:
- Kotek! Nie wdawaj się tu w pogaduszki tylko rób to zdjęcie! Muszę mieć czym szantażować brata... - wyszczerzył się. 
Ach ta braterska miłość... 
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie nazywał mnie 'Kotkiem'? - warknęłam, ale posłusznie uniosłam telefon i zaczęłam robić zdjęcia. 
A tymczasem Luis obudził Mel i oni także roześmiali się, widząc Alexa wtulonego w Mave. 
- Dobra, trzeba ich obudzić, bo musimy już się zbierać na tor. - powiedziałam, patrząc na zegarek, gdy miałam już wystarczającą ilość zdjęć. 
- Czekaj, ja to zrobię. - Marquez uśmiechnął się diabelsko, a ja włączyłam nagrywanie. 
Luis i Mel stanęli obok mnie. 
Marc podszedł do młodszego brata i delikatnie go trącił:
- Aaaleeex, kochaaanie wstaaawaj... - zaczął cienkim, śpiewnym głosem, przeciągając poszczególne samogłoski, co dało przezabawny efekt. Jednak na Alexa to nie podziałało. Chłopak jedynie jeszcze mocniej wtulił się w Viñalesa... 
Musiałam przygryźć wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem, a Mel i Luis chichotali w najlepsze.
- Aleex, bo spóźnisz się na treningiii... - Marc nie dawał za wygraną. 
- Śpiee.... - wymruczał młodszy z Marquezów, nie otwierając oczu. 
- Ja myślałem, że mówimy sobie o wszystkim. - płaczliwym głosem wypalił Marc.
- Mhmmm...
- A ty wyskakujesz mi z takim czymś. - ciągnął starszy z braci. - Mogłeś mi powiedzieć! Ja bym to zrozumiał. Jestem tolerancyjny...
- O co ci do cholery chodzi?? - zdezorientowany Alex otworzył wreszcie oczy, po czym spostrzegł w jakim położeniu się znajduję... Wrzasnął przeraźliwie i zerwał się z kanapy. Wszyscy zanieśli się śmiechem, przez co obudziła się pozostała dwójka. 
- Co tu się dzieję? - wychrypiał Mave półprzytomnie.
- Dołączam się do pytania. - jęknęła Gabi, przeciągając się. 
- Nic, nic... - zapewniłam ich z niewinnym uśmiechem. 
- Po prostu przypadkiem dowiedzieliśmy się, że mój brat, zmienił orientację... - wtrącił Marc.
- Że co?! - przeraził się Mack. 
- To niepraw.... - zaczął Alex, ale został zakrzyczany, przez Mave i Gabi, którzy zażądali wyjaśnień. 
No więc w skrócie wytłumaczyliśmy im o co chodziło i pokazaliśmy zdjęcia. Mack był przerażony, a Gab zaśmiewała się razem z nami. Jedynie biedny Alex nie wiedział co ze sobą począć. Na szczęście uratował go czas. A raczej jego brak. Wszystkie śmiechy skończyły się, gdy okazało się, że zostało 25 minut do rozpoczęcia pierwszego treningu. Wtedy to całe towarzystwo zmyło się momentalnie.


*perspektywa Mel*

- Nigdy. Więcej. - wyjęczał Luis, masując sobie bolący kark, gdy już jechaliśmy na tor. - Wszystko mnie boliii...
- Nie tylko ciebie. - mruknęłam. 
I to niestety była prawda. Cała byłam obolała. No ale czego można było się spodziewać po całej nocy spędzonej na podłodze. 
- Ale wiesz, ty nie musisz teraz wsiadać na motocykl.
- Ty też nie. - wyszczerzyłam się, na co Luis posłał mi mordercze spojrzenie.
- Kontrakt zobowiązuje. A ja jestem człowiekiem bardzo obowiązkowym. - odparł poważnie, choć widziałam w jego oczach iskierki wesołości, tak jak zresztą zawsze. On nigdy nie umiał być tak do końca poważny. 
- Tia... 
- Czy ty coś sugerujesz? - zmrużył oczy.
- Kto, ja? Niee. - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Dobra, nieważne. Wracając do tematu: już nigdy nie śpię na podłodze! - powiedział Luis, przeciągając się i ziewając rozdzierająco.
Wjechaliśmy na parking nieopodal toru.
- Panie Salom, proszę wysiadać i przestać zrzędzić. Robota czeka! - zasalutowałam z wielkim uśmiechem, za co zarobiłam kolejne mordercze spojrzenie ze strony przyjaciela.
- Zemszczę się... - wymruczał, co skwitowałam głośnym parsknięciem, po czym oboje wysiedliśmy z samochodu.
Nagle usłyszałam głośny pisk, po czym ujrzałam blondynkę, na niebotycznie wysokich szpilkach, pędzącą w naszą stronę.
Błagam, tylko nie ona! Jęknęłam w duchu. A miałam powód, oj miałam... 
Camila - była dziewczyna Mave, modelka pracująca dla Yamahy. Chodząca piękność, z tymi swoimi, długimi, blond włosami, wielkimi, zielonymi oczami i pełnymi, czerwonymi ustami. 
Miałam okazję ją poznać, gdy była z moim kuzynem i już od początku wiedziałam, że przyjaciółkami nie zostaniemy. Nie miałabym do niej nic, gdyby nie to, że cały czas próbowała udowodnić, że jest ode mnie lepsza... Gdy tylko Mavericka nie było w pobliżu, dogryzała mi, ale ja całkowicie ją ignorowałam, choć czasem nie było łatwo.  
Szczerze mówiąc, nie miałam kompletnego pojęcia co Mave w niej widział... Była piękna - fakt, ale jej charakter pozostawiał wiele do życzenia, chociaż przy nim, jak i przy każdym przystojnym facecie, zachowywała się jak aniołek. 
W końcu jednak kuzyn przejrzał na oczy i z nią zerwał. Do dziś nie wiem dlaczego, ale to akurat jest najmniej ważne. 
Miałam nadzieję, że już nie będę musiała się z nią męczyć, ale ta od pewnego czasu przyczepiła się do Luisa... A jemu, co tu dużo mówić, chyba się to podobało. 
Po chwili do nas dotarła i całkowicie mnie ignorując, rzuciła się na mojego przyjaciela.
- Luis, kochanie! Dawno cię nie widziałam! - to mówiąc, uwiesiła się na nim, posyłając mi złośliwy uśmieszek, a ja nagle nabrałam ochoty, żeby trochę zniekształcić tą jej piękną buźkę... 
Niestety Luis nie podzielał moich zapędów i odwzajemnił uścisk. Na ten widok mimowolnie zacisnęłam dłonie w pięści. 
Po chwili Camila chwyciła go pod ramie i zaczęła prowadzić w stronę boksu, wesoło szczebiocząc. 
Luis nawet się nie obejrzał... A ja stałam w miejscu jak kretynka z zaciśniętymi pięściami i starałam się ignorować dziwne kłucie narastające mi w piersi.
Ej. Czym ja się przejmowałam? W końcu byliśmy tylko przyjaciółmi i Luis miał pełne prawo spotykać się z inną dziewczyną... Co nie zmieniało faktu, że trochę mnie zabolało to, że zostałam przez niego zignorowana.
Dobra. Musiałam wziąć się w garść. 
Z tym postanowieniem ruszyłam w stronę boksu Mavericka, gdzie miałam oglądać trening Moto3, a następnie MotoGP. Jednak moje myśli nadal zaprzątał pewien brunet, przez co nie patrzyłam gdzie idę i zamiast do Suzuki trafiłam do... Hondy. 
Ta. Bo niebieski i pomarańczowy to bardzo podobne kolory. Źle ze mną... 
Obrzuciłam spojrzeniem całe pomieszczenie i ze zdziwieniem zarejestrowałam, że były tam zaledwie dwie osoby, które w dodatku nawet nie zauważyły mojego wtargnięcia. Zaczęłam się wycofywać... 
- Mel? Co ty tu robisz? - nagle usłyszałam głos i odwróciłam się w stronę, z której dobiegał. Stał tam nie kto inny jak Alex Marquez. Na jego widok przypomniałam sobie dzisiejszy poranek i nie mogłam powstrzymać chichtotu.
Zdezorientowany hiszpan rozejrzajrzał się na boki. Pewnie zastanawiał się z czego się śmiałam. 
- Oo, cześć Alex. - wyszczerzyłam się - Weszłam do nie tego boksu co trzeba.
Młodszy z braci uniósł brwi.
- A no tak, bo rzeczywiści ciężko je rozróżnić, szczególnie, że wcale nie są podpisane... - parsknął. 
- Cicho. Każdemu może się zdarzyć. A ty nie jeździsz czasem w innym zespole? 
- Owszem. Ale przyszedłem pokibicować bratu, w końcu jego trening jest wcześniej. - wzruszył ramionami. 
Nagle do pomieszczenia wparowała Kat zażarcie kłócąc się ze starszym bratem Alexa, który szedł za nią. 
- Jak to nie wziąłeś mojego aparatu?! Przecież miałeś tylko przejrzeć zdjęcia i mi go oddać! - darła się. 
- Której części z 'zapomniałem go wziąć' nie rozumiesz? - rzucił zirytowany Marc, ale polka nie zwróciła na to uwagi.
- Ciekawe czym będę robić teraz zdjęcia... - mamrotała pod nosem, rozglądając się po boksie, ale nagle przestała, bo jej wzrok zatrzymał sie na mnie i moim towarzyszu. Gdy była zła, jej spojrzenie stawało naprawdę przerażające. Jednak po chwili jej mina złagodniała.
- Oo, cześć. Nie zauważyłam was. - uśmiechnęła się - Ale nie dziwcie się. Ten idiota, dzisiaj rano, po waszym wyjściu, wziął mój aparat, bo chciał przejrzeć zdjęcia z konferencji prasowej i miał mi go przywieść, ale jak to mówi 'zapomniał'. - wskazała na Marca, a jej spojrzenie na powrót ciskało gromy. 
- Kobieto! Przecież mamy zapasowe aparaty. Możesz sobie któryś pożyczyć. - zdenerwował się Marc.
- Nie chce innego! - wydarła się - Jedź do hotelu i mi go przywieź... 
- No chyba śnisz. Zaraz zaczynają się treningi. Chociaż... - na twarzy starszego z braci pojawił się chytry uśmieszek - Przywiozę ten aparat jak ty pojedziesz ze mną. 
- Pogięło? Nigdzie nie jadę, a szczególnie z tobą... 
Nagle poczułam delikatne szturchnięcie.
- Co ty na to, żebym cię odprowadził tam gdzie szłaś? - spytał cicho Alex. - Oni szybko nie przestaną, a nie chce mi się tego słuchać. 
Spojrzałam na niego, a później na skłonną do przemocy Kat i bez wahania się zgodziłam. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, gdy dobiegł nas głos Kat:
- Hej, a wy dokąd? - zmarszczyła brwi, ale po chwili uśmiechnęła się słodko, patrząc na młodszego z braci. - Aleex, ty mieszkasz z tym idiotą... Skoczysz mi po aparat? Będę ci dozgonnie wdzięczna. 
Biedny chłopak trochę się zmieszał. 
- Eee... No bo, ja... ten... - poplątał się - Obiecałem Mel, że no... że ją odprowadze i ten... 
- Jest mi potrzebny. - wtrąciłam i nie czekając na reakcję brunetki, złapałam go za rękę i wyciągnęłam na zewnątrz. 
- Yyy, dzięki. - uśmiechnął się rozbrajająco.
Właśnie ten moment wybrał sobie Luis na pojawienie się. I był sam, co zauważyłam z radością. 
- Mel! Gdzie ty się podziewałaś? - rzucił, po czym jego spojrzenie padło na moją dłoń zaciśniętą na ręce Alexa. Zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział. 
- Wpadłam odwiedzić nowych znajomych. - wzruszyłam ramionami - A co Camila już sobie poszła? - spytałam złośliwie.
- Tak, musiała wracać do Yamahy. - odparł spokojnie, nie pojmując aluzji. On czasami jest taki tępy... 
- Naprawdę? Ja też muszę już iść do Mave, a Alex był taki miły, że zgodził się mnie odprowadzić. - uśmiechnęłam się sztucznie, po czym chwyciłam zdezorientowanego Marqueza pod ramię i pociągnęłam w stronę boksu Suzuki, zostawiając oniemiałego Luisa za sobą. 
Kompletnie nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Chciałam żeby poczuł się tak jak ja? No i udało mi się. Mimo wszystko nie czułam się z tym dobrze...

*perspektywa Kat*

- No chyba cię coś boli. Nie wsiądę na to! W życiu! - rzuciłam z przerażeniem, stając przed motocyklem, na którym usiadł Marquez. 
- No już, Kotek. Nie mam całego dnia. - Marc przewrócił oczami. 
- A ja nie mam zamiaru jechać na tym czymś. - wskazałam na czarną Honde.
To że pracuję w otoczeniu motocykli, nie oznacza, że nie boję się na nich jeździć. 
Oglądać innych? Owszem, uwielbiam. Ale samej wsiąść? O nie, nie. To już nie dla mnie. 
Zdecydowanie zbyt niebezpieczne. A jeszcze z takim gościem jak Marc, któremu nie wiadomo co do łba może strzelić...
- Jak chcesz. - Marquez wzruszył ramionami - Wychodzi na to, że będziesz musiała sobie znaleść inny aparat. - uśmiechnął się złośliwe, zsiadając z motocykla.
- Nie! Czekaj. - rzuciłam, na co pytająco uniósł brwi. 
- Pojadę z tobą. - mruknęłam ponuro.
Tia. Mogło się wydawać, że miałam fioła na punkcie tego aparatu... i tak było. Dostałam go pół roku temu od taty, na urodziny. A tatuś znał się na rzeczy, w końcu obracał się w najlepszym dziennikarskim towarzystwie. Także ten... to była miłość od pierwszego wejrzenia. Aparat robił wspaniałe zdjęcia i od momentu w którym go otrzymałam, używałam tylko jego. A teraz przez takiego Marqueza miałoby się to zmienić? W życiu. 
Tak, wiem. Dziwna jestem.
- To zapraszam. - wyszczerzył się Marc, robiąc mi miejsce z tyłu. 
Spojrzałam nieufnie. Coś jeszcze mi nie pasowało... 
- Marc? Gdzie masz kaski? - spytałam, na co tylko wzruszył ramionami. 
- Nie mam.
Opadła mi szczęka. 
- Jak to nie masz?! - pisnełam przerażona. - A co jak będzie wypadek? Ja nie nie chcę umierać! Rozumiem, że ty masz to gdzieś, ale jestem jeszcze za młoda... - przerwałam, widząc jego minę. 
- A co jak złapie nas policja? - spytałam jeszcze cicho, na co uśmiechnął się diabelsko.
- Najpierw musiałaby nas dogonić. 
I to zdanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie wyjdę cało z tej przejażdżki...
Mimo wszystko wsiadłam na motocykl, starając się zachować jak największy dystans miedzy mną, a Marquezem i z przerażeniem odkryłam, że tak się nie dało.
Po pierwsze było za mało miejsca, więc nie mogłam bardziej się odsunąć. A po drugie, nie dość, że to siedzenie było zakrzywione, to jeszcze cholernie śliskie, więc za każdym razem gdy cofałam się w tył, zjeżdżałam z powrotem wprost na plecy Marca. Także ten... było źle. 
- Dobra Kotek, trzymaj się. - rzucił Marc, zupełnie nieświadomy moich problemów. 
A. I właśnie odkryłam kolejny. Żeby to przeżyć, będę musiała go objąć... Tia. Mogłoby się wydawać, że to żaden problem, ale ja kompletnie nie wiedziałam jak mam się za to zabrać. Na próbę przejechałam dłońmi po jego brzuchu... I to był zły pomysł, bo wtedy nabrałam ochoty, by robić to cały czas. 
Boże. Te mięśnie... Takie twarde. Idealnie wyrzeźbione, aż było je czuć pod koszulką. Po prostu... brakło mi słów. 
Przełykaj Kat. - powiedziałam sobie - Przełykaj, bo zaczniesz się ślinić.
Dobrze, że Marc nie widział mojej twarzy...
Nie mogąc się powstrzymać, jeszcze raz przesunęłam rękami po jego brzuchu i wtedy poczułam, że lekko zadrżał. Co to? Było mu zimno? No ale nie dziwiłam się. Facet założył koszulkę na krótki rękaw, kiedy na dworze było ledwie dwadzieścia stopni i wiał dość chłodny wiatrek. Pff. Miał za swoje.
Wtedy to Marc odpalił motocykl, a ja zapomniałam o wszystkich 'problemach' i z przerażeniem chwyciłam go kurczowo w pasie, głowę położyłam mu na plecach i zamknęłam oczy, czekając aż ruszymy... I się nie doczekałam.
Zamiast tego poczułam, że Marquez chwycił moje ręce i delikatnie poluzował uścisk. Zdezorientowana uniosłam głowę. 
- Wiesz, podczas jazdy motocyklem też muszę oddychać. - wyjaśnił z kpiącym uśmieszkiem. 
- Och, wybacz. - mruknęłam, czując, że się czerwienie. Zabrałam ręce, by po chwili znowu, tym razem delikatniej, go objąć. Nie skomentował tego, tylko ruszył gwałtownie, czego się kompletnie nie spodziewałam i odruchowo wbiłam mu palce w boki. W efekcie Marc wykonał jakiś dziwny manewr, podczas którego całe życie przeleciało mi przed oczami, bo ledwo uniknęliśmy wywrotki.
Krzyknęłam... No dobra - wydarłam się przeraźliwie i gdy tylko Marquez zjechał na pobocze, zatrzymując się, przywaliłam mu z całej siły w ramię. Nawet nie drgnął... Przykre. Ale nie zniechęciło mnie to.
- Idioto! Co to miało być?! - darłam się. 
To też nie zrobiło na nim większego wrażenia. 
- Wybacz, zapomniałem wspomnieć, że mam łaskotki. - wyszczerzył się. 
- Nienawidzę cię. - warknęłam, na co jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. 
- Też cię kocham, Kotek...
Z mojego gardła wydobył się dziwny warkot, a słysząc to Marquez tylko się zaśmiał. Kiedyś. Go. Pobiję. 
Po chwili Marc znowu ruszył. Tym razem obyło się bez żadnych komplikacji i spokojnie jechaliśmy w stronę hotelu. A przynamniej chciałabym, żeby tak było. Z Marquezem niestety się tak nie dało... Czy on do cholery nie mógł zrozumieć, że ulica to nie tor wyścigowy?? No cóż, najwidoczniej nie, bo pędził, łamiąc po drodze chyba każdy przepis. Kto mu pozwolił jeździć na tym motocyklu? Takich ludzi nie powinno się wypuszczać na ulicę... 
A co było ze mną? JA TAM UMIERAŁAM! A, i odkryłam jeszcze, że jazda z zamkniętymi oczami to zdecydowanie zły pomysł...
W każdym razie, jakimś cudem udało się nam dojechać do hotelu, wziąć aparat i wrócić z powrotem, nie rozbijając się po drodzę, o co cały czas modliłam się w duchu podczas jazdy.
Na tor dotarliśmy pod koniec pierwszego treningu Moto3. Gdy tylko weszliśmy do boksu, na Marqueza rzucił się cały jego sztab i od razu zaczęli przygotowania do treningu MotoGP, który miał się przecież zacząć za kilkanaście minut. 
Ja za to, mając już swój aparat, wyszłam na zewnątrz i zaczęłam robić zdjęcia. Byłam tak tym zaabsorbowana, że nie zauważyłam chłopaka, który stanął obok i przyglądał mi się, póki się nie odezwał:
- Może zapozować?
Przestraszona, aż podskoczyłam, co skomentował cichym śmiechem. 
- Spokoojnie. Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. - powiedział z szerokim uśmiechem i wyciągnął w moją stronę rękę. - Jestem Pol.
Pol... Pol... Ha! Przecież to był młodszy z braci Espargaro. 
- Kat. - odparłam, podając mu dłoń, po czym dyskretnie zaczęłam go obczajać.
Całkiem przystojny facet - ciemne, krótkie włosy, zielone oczy, wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w dżinsy i koszulkę z logiem Monster'a... Gdyby nie fakt, że powiedziałam 'nie' dla jakiegokolwiek mężczyzny w moim życiu, pewnie bym się nim zainteresowała. 
- Miło mi cię poznać. - dodałam. 
- Mnie również. Z tego co wiem, jesteś rzecznikiem prasowym Repsol Hondy? 
- Tak. - potwierdziłam zaskoczona, że coś o mnie wie.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym musiał iść przygotowywać się do treningu. Przez całą rozmowę szczerzył zęby i mnie rozśmieszał. Z miejsca go polubiłam. 
Był zupełnie inny niż Marquez... Stop. Z kim ja go porównuję? Marc to zupełnie inna bajka. Arogancki, zarozumiały, rozpieszczony, podczas gdy Pol to jego całkowite przeciwieństwo. A przynajmniej tyle wywnioskowałam z naszego spotkania. Jednego. Tia...
W każdym razie: nieważne. 
Trochę skołowana wróciłam do boksu, gdzie zaczynał się już pierwszy trening MotoGP i czekała na mnie Gabi. 
Od razu na mnie naskoczyła i nie dała mi spokoju, póki nie opowiedziałam jej całej historii z Marquezem i jego motocyklem. Ja za to dowiedziałam się, że kiedy mnie nie było, ona przebywała z Maverickiem, Mel, Alexem i Luisem w boksie Suzuki. I ona mi mówiła, że między nią a Mave nic się nie dzieje...

                                     *

Reszta dnia minęła mi bardzo szybko. Większość czasu spędziłam w boksie Repsol Hondy i ogólnie na torze. 
Później urządziłyśmy sobie z Gabi babski wieczór. No i zaprosiłyśmy jeszcze Mel. Znałyśmy ją tylko od dwóch dni, ale już zdążyłyśmy ją polubić. 
Było oglądanie filmów, słuchanie muzyki i rozmowy na różne tematy... Spać poszłyśmy grubo po północy. 
No i wreszcie przyszła niedziela, czyli czas na wyścigi. 
Już od rana siedziałyśmy wraz z Gabi w boksie Hondy i stamtąd obserwowałyśmy rozgrzewki.
Później dołączyła do nas jeszcze Mel, która przyprowadziła ze sobą Mave, Luisa i Alexa. No i oczywiście w boksie znajdowali się jeszcze Marc, Dani i co najmniej połowa ekipy Repsola. W takim doborowym towarzystwie zaczęliśmy oglądać pierwszy z wyścigów - Moto3. 
Tak jak się spodziewaliśmy emocji nie brakowało... Brad Binder, który startował z ostatniej pozycji, jechał jak szalony i co raz bardziej zbliżał się do liderów wyścigu. 
- Zobaczycie, jeszcze wygra. - przepowiedział Marc.
- Nie wydaje mi się. - stwierdził Alex. - Goniąc czołówkę na pewno zniszczył opony.
- Ty się młody nie znasz, więc się nie odzywaj. - skarcił go starszy z Marquezów, za co otrzymał zabójcze spojrzenie ze stony brata.
- Marc znawco, to w takim razie kto będzie drugi? - spytałam złośliwie.
Udał, że się zastanawia.
- Navarro, który minimalnie wyprzedzi Bulege.
- Navarro? Niee. On będzie poza podium. - znowu odezwał się młodszy z braci.
- Alex chłopcze, czy ty czasem nie musisz spadać do siebie, żeby przygotowywać się do wyścigu? 
- Yyy... no niby tak.
- To już. Tylko pamiętaj, że masz wygrać, bo się ciebie wyrzekne. - wyszczerzył się Marc.
- To chyba tym razem bardziej ci się opłaca nie wygrać. - wtrąciłam, nie mogąc się powstrzymać. - No w każdym razie powodzenia. Będziemy trzymać kciuki. - dodałam szybko, widząc minę starszego z braci.
- Dziękuje. - Alex uśmiechnął się słabo i było po nim widać, że nie kwapi się do wyjścia. 
Jednak po chwili opuścił nasz boks i udał się do siebie.
Niedługo potem w jego ślady poszedł Luis, który  również musiał iść się przygotować do wyścigu. Także nasza ekipa trochę się zmniejszyła. 
A tymczasem swoje zmagania zakończyli zawodnicy Moto3 i tak jak Marc przepowiedział, wygrał Binder.
Wszyscy zebrali się pod ekranem i podziwiali jego wyczyn, kiedy nagle odezwał się skromny jak zawsze Marquez.
- Ehh, przypomniały mi się stare dobre czasy, kiedy to ja wygrywałem, startując z ostatniej pozycji. - powiedział z udawanym wzruszeniem, za co zarobił ode mnie z łokcia w brzuch.
- Nie psuj atmosfery. - warknęłam.
Spojrzał na mnie urażony, masując bolące miejsce.
- Dzisiaj jesteś jakoś wyjatkowo skłonna do przemocy. - mruknął.
Nie odpowiedziałam, tylko ponownie wypatrzyłam się w ekran, czekając na rozpoczęcie kolejnego wyścigu - Moto2.
Po kilku chwilach wystartowali. Marc może i udawał wyluzowanego, ale widać było, że strasznie przeżywał jazdę swojego młodszego brata. 
Alex jechał na dobrym siódmym miejscu, gdy uślizgnęła mu się przednia opona i wyleciał poza tor.
Widząc to Marc zerwał się z miejsca i zaklął głośno, podobnie jak i reszta obecnych w pomieszczeniu.
Biedny Alex ze spuszczoną głową schodził z toru. Było mi go strasznie szkoda, bo to już kolejny weekend, który skończył się dla niego w ten sposób. 
Tymczasem wyścig trwał dalej i kilka okrażeń później było już po wszystkim. Wygrał Sam Lowes, za to Salom dojechał na metę jako dziewiąty i Mel od razu pobiegła mu pogratulować.  
Tymczasem w boksie rozpoczęto przygotowania do wyścigu MotoGP. 
W międzyczasie Mave udał się do siebie, a Alex, Luis i Mel wrócili. 
Młodszy z Marquezów wyglądał na strasznie przybitego. Chciałam go pocieszyć, ale nie wiedziałam jak, więc po prostu poklepałam go po plecach. Spojrzał na mnie z wdzięcznością i uśmiechnął się blado, po czym ruszył w stronę brata,  który podobnie jak ja, tyle że kilka razy mocniej, huknął go w plecy, aż się chłopak zachwiał, po czym walnął mu krótkie przemówienie na temat dzisiejszego wyścigu, o tym że takie rzeczy się zdarzają, ma się nie poddawać i następnym razem będzie lepiej.  I w końcu jeszcze powiedział Alexowi coś czego nie dosłyszałam, na co ten uśmiechnął się szeroko, pokręcił głową z niedowierzaniem i życząc bratu powodzenia, udał się na swoje miejsce.
Zaciekawona podeszłam do Marca.
- Co mu powiedziałeś? - spytałam.
- Że po dłuższym namyśle stwierdziłem, że jednak się go nie wyrzeknę. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się rozbrajająco, na co ja palnęłam się otwartą dłonią w czoło. 
- Jesteś idiotą,  Marc...
- Ale za to przystojnym i utalentowanym. - wyszczerzył się. 
- Tia. I bardzo skromnym. - prychnęłam.
- To przede wszystkim. - zgodził się. 
- No to co? Dzisiaj kolejne zwycięstwo? - zmieniłam temat. 
- Zrobię co w mojej mocy. - odparł Marc, momentalnie powiażniejąc, co jak zauważyłam robił praktycznie zawsze, gdy ktoś poruszał temat jego startów w MotoGP. I to była jedna z bardzo nielicznych chwil, gdy mogłam zaobserwować brak jakiejkolwiek wesołości w jego postawie. Nie trwało to jednak długo, gdyż na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
- Jak będę jechał za wolno to wyobrażę sobie, że siedzisz za mną. 
Zaskoczona uniosłam brwi.
- A to niby dlaczego? 
Pochylił się bliżej ku mnie i zniżył głos.
- Pamiętasz jak w piątek zabrałem cię na 'przejażdżkę' moją Hondą? - spytał. 
W odpowiedzi pokiwałam głową, dziwnie świadoma jego bliskości. 
- Bo wiesz,  im szybciej jechałem, tym mocniej się do mnie tuliłaś, więc jak sobie to przypomnę, to będę miał motywację. - powiedział, a mi opadła szczęka. 
Co? Chwila. Czy on właśnie przyznał, że podobało mu się jak go przytulałam podczas jazdy motocyklem? A może się przesłyszałam? 
W każdym razie nim zdążyłam przetworzyć tą informację i wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, Marc został zawołany przez swój zespół i rzuciwszy coś w moją stronę, czego i tak nie zrozumiałam, udał się na pola startowe. 
Ja tymczasem postałam sobie jeszcze chwilę w tym samym miejscu, po czym otrząsnęłam się, wzięłam aparat i poszłam w ślady Marqueza. Narobiłam sporo zdjęć zawodnikom przygotowującym się do startu i wróciłam do boksu, żeby na ekranie obserwować ich zmagania, wraz z przyjaciółmi i Repsolową ekipą. Wspólnie przeżywaliśmy wyścig, choć szczerze powiedziawszy, poza startem, nie było nawet czego przeżywać... Cała stawka się rozjechała i nie było praktycznie żadnej walki. Na pierwszym miejscu spokojnie dojechał Rossi, na drugim Lorenzo, a jako trzeci finiszował Marquez. Dani był czwarty, a za nim uplasowali się zawodnicy Suzuki - Aleix i Mave.
Tak więc ten weekend był całkiem udany. Trzecie i czwarte miejsce - nie najgorzej.
Gdy przyszedł czas na dekorację najlepszej trójki, udałam się wraz z Gabi i Alexem pod podium i tam także zrobiłam dużo zdjęć. 
Mimo że Marquezowi nie udało się zwyciężyć, to i tak nie stracił dobrego humoru. Jak sam powiedział: cieszył się z tego podium i z faktu, że pozostał liderem klasyfikacji generalnej, tracąc możliwie jak najmniej punktów do duetu Yamahy. I oby tak pozostało do końca sezonu...


                                     *


Witam ponownie. ^^ 
Wiem, że miałam dodawać rozdziały częściej, ale jakoś tak wyszło, że w wakacje mam jeszcze mniej czasu niż w roku szkolnym... xd W ramach rekompensaty oddałam w wasze ręce najdłuższą część, jaką kiedykolwiek napisałam.  :D Mam nadzieję, że się podobała.♡
Kolejny rozdział już wkrótce... ^^

A tymczasem Mareczek i zespół wyczyniali dzisiaj cuda na torze w Niemczech. Wygrać taki wyścig, w dodatku po wizycie na poboczu, to już jest coś. ♡ Dzięki temu Marquez może udać się na wakacyjną przerwę z ogromną przewagą w generalce. Nie pozostaje mu nic innego jak tylko zdobyć tytuł mistrzowski. Xd A takie wyścigi jak ten pokazują, że w pełni na niego zasłużył.  ♡ Także ten... trzymam kciuki. :D













środa, 22 czerwca 2016

Rozdział VIII

VIII.

No i wreszcie piątek - treningi czas zacząć.
Już od rana wraz z Gabi przebywałyśmy na torze i obserwowałyśmy zawodników, przejeżdżających kolejne okrążenia...
Muszę przyznać, że przez te dwa tygodnie przerwy trochę się stęskniłam za wyścigami...
W każdym razie treningi MotoGP zostały zdominowane przez Jorge Lorenzo, który tak na marginesie w przyszłym sezonie zmienia barwy z niebieskich na czerwone, a jego miejsce ma podobno zająć Viñales. Jednym słowem - będzie się działo...

Wracając do hotelu spotkałam po drodze młodszego z Marquezów. Biedak nie miał łatwego początku sezonu - zaledwie jeden ukończony wyścig... Nie dziwo, że chodził trochę przybity.
Porozmawiałam z nim chwilę i chcąc poprawić mu humor, zaprosiłam go wieczorem na wspólne oglądanie filmów. Podziałało. Wielki uśmiech zagościł na jego twarzy i zgodził się bez zastanowienia. Być może właśnie tego mu trzeba - nie myśleć chociaż przez trochę o wyścigach i tej całej presji ciążącej na nim. Szczególnie, że dobry z niego chłopak, na szczęście wogóle niepodobny z charakteru do starszego brata...
Umówiliśmy się, że będzie u mnie w pokoju o siódmej...

                                 *

- Gabi, wredna małpo, gdzie znowu leziesz? - spytałam przyjaciółkę, która szykowała się do wyjścia.
- Yy, Mave zaprosił mnie na spacer. - zarumieniła się lekko.
Heej, coś się tu chyba zaczyna między tą dwójką dziać...
Wymownie uniosłam brwi.
- Ej, to nie tak! My się tylko przyjaźnimy. - powiedziała z delikatnym uśmiechem.
- Yhym... przyznaj, że ci się podoba.
- Co? Gdzie? Że Mave? Niee. - poplątała się.
Posłałam jej spojrzenie typu 'i tak wiem lepiej', na co zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Muszę już iść, spóźnię się. - wymamrotała tylko. Pokręciłam głową i zaśmiałam się cicho. Czyli jednak! On się jej podoba! Ciekaaawe...
- Jakby coś to możesz go tutaj przyprowadzić, ja zaprosiłam Alexa na 'wieczór filmowy', więc byłoby doborowe towarzystwo. - wyszczerzyłam się.
- W sumie... to nie jest zły pomysł. - powiedziała powoli - Całkiem możliwe, że wbijemy. - uśmiechnęła się.
- Będziemy czekać.
- Dobra, to ja spadam. - Gabi zasalutowała, po czym opuściła pokój, a ja zostałam sama.
Spojrzałam na zegarek. 18.28. Ok. Zostało mi pół godziny...
Obczaiłam zasoby jedzenia i stwierdziłam, że jest go stanowczo zbyt mało. No cóż... czyli czekała mnie wycieczka do sklepu.
Po około dwudziestu minutach byłam z powrotem, z ogromną ilością słodyczy i innych przekąsek. No co? Raz na jakiś czas można sobie pozwolić na wyżerkę...
Kończyłam rozpakowywać torby, gdy rozległo się pukanie.
To pewnie Alex.
Ruszyłam w stronę drzwi, otworzyłam je z rozmachem i... stanęłam oko w oko z Marc'em Marquezem. Zamarłam. A co on tutaj robi?? Na jego widok, mimowolnie przypomniałam sobie wczorajszą sytuację... Na samą myśl zrobiłam się czerwona.
Nie, nie, koniec. Nie będę teraz o tym myśleć!
Ej, a tak wogóle to miał przecież przyjść Alex! A dobra, przyszedł. Po prostu stał za bratem i go nie zauważyłam... co jest dziwne, bo przecież jest od niego wyższy. Nieważne.
Tak więc gdy początkowy szok minął, zmarszczyłam brwi.
- Hmm, wydaję mi się, że zapraszałam tylko jednego Marqueza. - powiedziałam, rzucając starszemu z braci znaczące spojrzenie.
Zignorował to.
- Naprawdę? - spytał, unosząc jedną brew, po czym zwrócił się do Alexa z udawanym zmartwieniem - Słyszałeś co Kotek powiedział? Niestety musisz sobie iść...
No serio? Palnęłam się otwartą dłonią w czoło.
- Nie jego miałam na myśli...
- Wyganiasz mnie? - chwycił się za serce.
- Tak.
- To boli. - odparł ponuro, ale nie ruszył się z miejsca.
Posłałam Alexowi pytające spojrzenie.
- Wybacz, powiedziałem mu, że idę do ciebie, to się przyczepił i stwierdził, że też cię odwiedzi. - wyjaśnił.
Spojrzałam na Marca, który przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jak go zaproszę to chyba nic się nie stanie?
Przewróciłam oczami.
- Dobra, wchodźcie...

                              *

To był zły pomysł. Zdecydowanie.
Nie dość, że dostał mi się najmniejszy skrawek kanapy, to jeszcze miejsce obok mnie zajął Marc. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że siedział stanowczo zbyt blisko mnie. Tak blisko, że co chwila ocierał się o moje ramię, przez co nie mogłam się skupić na filmie...
W dodatku zjadł mi cały popcorn.
- Hej, a sportowcy nie mają czasem ścisłej diety? - spytałam złośliwie gdy sięgał po kolejną paczkę słodyczy.
- Owszem. - wymamrotał z pełną buzią - Ale nie mogę pozwolić by to wszystko się zmarnowało. - wskazał na górę jedzenia, leżąca przed nami.
- Zgadzam się. - wtrącił Alex, zajadając się ciastkami - Kilka dodatkowych kilogramów nie zaszkodzi. - wyszczerzył się.
- No tobie to na pewno, chudzielcu... - mruknął Marc.
- Ej, wcale nie jestem aż taki chudy! Ważę tyle co ty. - obruszył się młodszy z braci.
- Bo jesteś wyższy, geniusz... Auua! - wydarł się Marc, po tym jak wbiłam mu łokieć w żebra. - Co to było? - syknął.
- Ktoś tu chciałby w spokoju obejrzeć film, a ty przeszkadzałeś... - warknęłam.
Spojrzał na mnie z byka.
- To nie mogłaś poprosić?
- Nie. Miałam pretekst, żeby móc cię pobić, na co mam ochotę już od dawna. - wzruszyłam ramionami.
Posłał mi puste spojrzenie, po czym zmarszczył brwi.
- A wiesz, że nie wolno mnie tak bezkarnie bić? - spytał, przysuwając się na niebezpiecznie bliską odległość...
- Zasłużyłeś!  - pisnęłam, odchylając się do tyłu.
- Ale to było bardzo nieuprzejme...
Moję męki przerwał na szczęście Alex, chrząkając znacząco.
-  Marc daj jej spokój. - przewrócił oczami.
- No właśnie. - poparłam go.
Co zadziwiające starszy z braci posłuchał i wrócił grzecznie na swoje miejsce. Wpierw jednak mruknął pod nosem coś o zemście. Chyba powinnam zacząć się bać...
Gdy tak rozważałam skalę zagrożenia, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że film się skończył, do pokoju wparowała czwórka intruzów z Gabi na czele.
Hej, przecież miała zaprosić tylko Mavericka. Tymczasem prócz niego w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jakaś brunetka i znajomo wyglądający chłopak...
- Kaat! - wydarła się Gab, gdy tylko mnie zauważyła - Byliśmy na tym spacerze, ale złapał nas deszcz, więc stwierdziłam, że skorzystam z twojego zaproszenia i wbijemy na te filmy. - wyszczerzyła się.
Deszcz? Że co? Jaki deszcz?
Nawet nie zauważyłam, że się rozpadało...
Tymczasem Marc i Alex podnieśli się z kanapy, żeby przywitać nowo przybyłych, więc ja też poszłam w ich ślady
Okazało się, że ten chłopak to Luis Salom. Ha! Wiedziałam, że skądś go znam.
Brunetka zaś przedstawiła się jako Mel. Dowiedziałam się też, że jest bardzo bliską kuzynką Mavericka.
Coś mi się wydaje, że Gabi tego nie wiedziała, bo gdy usłyszała tę nowinę, dosłownie odetchnęła i od razu zaczęła być milsza w stosunku do hiszpanki...
Także ten... i ona mówi, że jej się Viñales nie podoba? Tia...
Gdy powitania dobiegły końca, przyszedł czas na oglądanie filmów.
- Yy jest mały problem... Chyba wszyscy się na tej kanapie nie zmieszczą. - zauważyłam.
- No jak ty na niej usiądziesz to napewno. - zakpił Marc. Miło.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, na co jeszcze bardziej się wyszczerzył. Miałam ogromną ochotę, żeby znowu go uderzyć. I tym razem nie w żebra...
- Ja nie potrzebuję kanapy, dywan też wygodny! - stwierdził Luis, kładąc się na podłodze.
Roześmiana Mel usiadła mu na plecach.
- Ja też nie potrzebuję kanapy. - wydarła się.
- Osz tyy... Nie jestem twym murzynem! - Salom zerwał się, zrzucając dziewczynę na ziemię, po czym zaczął ją łaskotać. - Przeproś!
- Nie ma... mowy. - wykrztusiła brunetka, pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
- Luis, zostaw Mel, bo się biedna zaraz posika. - parsknął Mave - I co ty masz do murzynów, hę?
Ale Salom nie zareagował, bo Mel udało się uwolnić i chłopak rzucił się w pogoń.
W czasie gdy ja zajmowałam się obserwowaniem tej dwójki, reszta ekipy pozajmowała miejsca na kanapie tak, że znowu dostał mi się najmniejszy skrawek i znowu obok Marca... Świetnie.
- Dobra, to co oglądamy? - spytał Alex.
- Horror! - krzyknął Luis, siadając na podłodze i sadzając obok siebie Mel.
- O nie, nie tylko nie horror. - zaprotestowałam szybko i zostałam poparta przez damską część widowni.
Po chwili każdy zaczął proponować co innego. Począwszy od komedii, a skończywszy na wspomnianym horrorze.
- Cicho tam! Ja decyduję, bo jestem najstarszy! - wydarł się Luis.
- A ja najmłodsza! - wyszczerzyła się Mel.
- A ja najbardziej utytułowany! - skontrował Marc, jak zwykle skromny...
- A ja i Kat jesteśmy właścicielkami tego pokoju! - obruszyła się Gabi.
- A ja mam pilot! A kto ma pilot ten ma władze. - zakończył spór Luis. - Czyli oglądamy horror!
Co najmniej połowa z nas wydała z siebie jęk protestu, ale Salom był nieubłagany.
Włączył film o jakimś dziwnym tytule, którego nawet nie zapamiętałam...
- Serio? Zombie? - jęknęła Gabi, gdy naszym oczom ukazała się pierwsza scena. - Przecież to nawet nie jest straszne. - dodała, a po kilku minutach dosłownie trzęsła się ze strachu.
Muszę przyznać, że mi też od czasu do czasu wyrwał się jakiś okrzyk, ale bardzo rzadko... No dobra, wcale nie rzadko. Często. Nawet bardzo często.
No ale co poradzę, że nienawidzę horrorów i totalnie się ich boję?
W pewnym momencie, zupełnie nieświadomie, ze strachu wbiłam paznokcie w ramię, siedzącego obok Marqueza. Ups.
Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Ee, Kotek, schowaj pazurki. - zaśmiał się cicho,  ale przestał gdy tylko zobaczył moją przerażoną minę. - Hej, dobrze się czujesz?
Ta. Jakby go to obchodziło.
- Po prostu. Trochę. Nie. Lubię. Horrorów. - wycedziłam z zaciśniętymi zębami, po czym mimowolnie pisnęłam ze strachu i mocniej ścisnęłam jego rękę.
- Trochę? - spytał, usiłując poluzować mój uścisk.
- Mhmm... - tym razem wbiłam mu paznokcie tak mocno, że aż syknął.
- Ta ręka będzie mi jeszcze potrzebna... - warknął.
- Co? A, tak... Przepraszam. - powiedziałam skruszona, puszczając jego ramie, które od razu odsunął ode mnie na bezpieczną odległość, po czym zaczął oceniać stopień poszkodowania.
- Nigdy więcej nie oglądam z tobą horrorów. - mruknął, pocierając bolące miejsce...

                                     *

Cztery godziny i dwa filmy później wszyscy zaczęli przysypiać...
Najpierw padło na Mel, która zasnęła, leżąc na podłodze, z głową na brzuchu Luisa, po chwili hiszpan poszedł w jej ślady. Później przyszła kolej na wtulonych w siebie Gabi i Mave... Za to bracia Marquezowie prawie wogóle nie wyglądali na sennych.
Ja też próbowałam nie zasnąć, ale niestety nie udało mi się to i w pewnym momencie glowa sama mi opadła i także odpłynęłam...


                             *

I jest ósemka. ;D Pierwszy rozdział, w którym mamy wszystkich bohaterów razem... xd
Jako że już jutro zaczynam wakacje, kolejne części postaram się dodawać częściej, ale niczego nie obiecuję. ^^
No i zapraszam do komentowania. ;)








środa, 8 czerwca 2016

Rozdział VII

VII.

Z powodu ostatnich tragicznych wydarzeń podczas GP Katalonii, jako że Luís był jednym z moich ulubionych zawodników, postanowiłam wprowadzić jego postać do tego opowiadania, by w ten sposób uczcić jego pamięć... 
Także zapraszam do zakładki bohaterowie gdzie znajdziecie dwie nowe postacie.


                                           *
Od mojej wpadki minął jeden dzień... 
Z Marquezem jeszcze nie rozmawiałam, ba, nawet go nie widziałam i bardzo się z tego powodu cieszę. Niestety dzisiaj nasze spotkanie jest nieuniknione. Dlaczego? No cóż... czwartek. A co to oznacza? Oczywiście konferencję prasową, na której oboje musimy być obecni.
No błagaam... czym ja się przejmuję? Przecież wygarnęłam mu prawdę. 
No dobra może nie całkiem. W końcu powiedziałam że nie jest przystojny, a to na moje nieszczęście nie jest prawdą...  Przez naturę został obdarzony zdecydowanie zbyt hojnie. 
No ale dupkiem z całą pewnością jest. I tu się zgadza...
- Idą! - pisnęła Gabi, siedząca na krześle obok, przerywając moje rozmyślania. 
- Co? Gdzie? - mruknęłam niezbyt przytomnie. Ale Gab już mnie nie słuchała, bo do sali zaczęli wchodzić zawodnicy biorący udział w konferencji prasowej. No i czym tu się tak podniecać, hę? 
Właśnie w tym momencie wszedł Marc... Hmm, co ja mówiłam o tym podniecaniu? Ten facet nawet w zwykłej bluzie z Repsola (za którą osobiście nie przepadam) jest kuźwa piekny. 
A na twarzy ma oczywiście swój nieodłączny uśmieszek... 
Dobra, mam! Już wiem co mi się w nim nie podoba. Jego czapeczka! Tak, wiem sponsorów trzeba promować, ale bez przesady. Nieraz mam wrażenie, że oni mu ją chyba do tej głowy przykleili... Normalnie bez przerwy ma ją na sobie, a ja nie rozumiem jak można chować takie ładne włosy... 
Cholera, zaczynam gadać jak jakaś hotka, a przecież to Marquez... noo, on nie może mi się podobać! Już to ustaliłam i zdania nie zmienię chociażby nie wiem jak przystojny był. Bo nie liczy się tylko wygląd, ale i wnętrze... czy jak to tam. Prawda? No, a o jego wnętrzu mogę powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że jest piękne. 
Dobra. Koniec. Kat ogarnij się. Jest konferencja, trzeba się skupić! 

                              *

Nie byłam skupiona. Oj niee. Ale to nie moja wina! Dlaczego ON musiał się tak na mnie gapić? Z takim... takim... dziwnym wyrazem twarzy. Jakby obmyślał zemstę czy coś... 
Kurde, mam urojenia. Źle ze mną. 
W każdym razie konferencja się skończyła, a ja znowu nie zauważyłam dokąd poszła Gabi. Świetnie. 
Ok, nie chce mi się na nią czekać... Napisałam sms'a, że wracam do hotelu i tam też się udałam.

*perspektywa Gabi*

"Wracam do hotelu, nie szukaj mnie :D" 
Taką właśnie wiadomość otrzymałam przed chwilą od Kat... Tuż po tym jak zostałam porwana przez Mavericka. Dosłownie. Zaszedł mnie od tyłu, zakrył oczy i zaczął coś mówić, ale wyłapałam z tego jedynie coś o porwaniu. Bardziej skupiłam się na ręce na mojej twarzy. A konkretnie na jej zapachu... co on? Smaruje ją jakimś kremem czy coś? Komu normalnemu tak ładnie pachnie ręką? A może to ze mną jest coś nie tak? W każdym razie nie zdążyłam się nawąchać, bo po chwili Viñales nią poruszył i całkowicie przykrył mi nos, a ja nie mogłam oddychać i dyskretnie musiałam zwrócić mu na to uwagę. W efekcie całkowicie zdjął rękę z mojej twarzy. Nie o to mi chodziło! Miał tylko odsłonić mi nos...
Nieważne. 
No więc po tym pseudo-porwaniu zaczął iść w stronę jakiegoś dziwnego budynku, ciągnąc mnie za sobą, a ja spróbowałam odpisać na sms'a. Nie wyszło. Za szybko szliśmy. 
- Ejj, nie miałabym nic przeciwko jakbyś zwolnił. - wystękałam zdyszana. 
- O widzę, że ktoś tu ma słabą kondycję. - zakpił, śmiejąc się pod nosem, ale zwolnił. Trochę...
- No bardzo śmieszne. Nie stać cię na coś lepszego? 
- Żebyś się nie zdziwiła... - mruknął 
- A tak wogóle,  dokąd idziemy? - spytałam zaciekawiona.
- Zobaczysz.
- Coś ty taki tajemniczy? Mów! Albo...
- Albo co? Pobijesz mnie? - wyszczerzył się. 
- Nie. Po prostu nie pójdę dalej. - odparłam z triumalnym uśmieszkiem. 
Wzruszył ramionami. 
- To cię zaniosę. 
Tego się nie spodziewałam. Nie wiedziałam czy mówi poważnie, ale wolałam nie ryzykować i posłusznie szłam dalej.
Po jakiś pięciu minutach doszliśmy do...
- Serio? Kręgielnia? - parsknęłam śmiechem. 
- No co? Brakowało nam osób do gry, a ja stwierdziłem, że znajdę kogoś, kogo będę mógł ograć. - wyszczerzył zęby.
Dzięki. 
- Czy ty kwestionujesz moje umiejętności? - oburzyłam się. 
- No cóż, nie wyglądasz na osobę dobrze grająca w kręgle... 
- Znalazł się znawca. Jeszcze zobaczymy... 
To się chłopak zdziwi. Uwielbiam grać w kręgle i robię to świetnie. Tak wiem, skromna jestem. No ale w końcu wychowałam się w okolicy, w której kręgielni było mnóstwo i często tam chodziłam.
Tymczasem Maverick wprowadził mnie do przyciemnianego pomieszczenia, gdzie znajdowało się jeszcze kilka innych osób, z którymi mieliśmy grać. Wyglądają miło... 
Dobra, zaczynamy!

*perspektywa Kat*

Do hotelu wróciłam dobrą godzine temu i przez ten czas dosłownie umierłam z nudów... W telewizji nie leciało nic ciekawego, a na nic innego nie miałam ochoty. 
W pewnej chwili jednak ktoś zapukał do drzwi. Z początku myślałam, że to Gabi, ale przecież ma swój klucz, więc po co miałaby pukać? Zresztą napisała mi, że poszła do kręgielni z Mave(!), a znając ją, nie wróciłaby tak szybko.
Zaciekawiona podeszłam do drzwi, uchyliłam i... ujrzałam ostatnią osobę, której bym się spodziewała. 
- To ty. - wypaliłam w stronę szczerzącego się Marca. 
No kurde, bardzo inteligentnie Kat. Brawo. 
- Och jaka ty spostrzegawcza. - zakpił Marquez - Rzeczywiście, to ja.
Yhh, no czego się chłopie czepiasz?
No doba. Muszę przyznać, że hiszpan prezentował się bardzo korzystnie... Aż za bardzo. Włosy miał niedbale ułożone, lekko wilgotne, jakby niedawno brał prysznic. Ubrał się w szorty i koszulkę bez rękawów, dzięki czemu bardzo dokładnie mogłam podziwiać jego mięśnie. A było na co popatrzeć... 
- Może przestałabyś się tak gapić i zaprosiła mnie do środka? - kpiący głos wyrwał mnie z rozmarzenia. 
O cholera... Momentalnie zrobiłam się czerwona. 
- Wcale się nie gapiłam. - mruknęłam. - A tak wogóle to co ty tu robisz? - spytałam nie zmieniając położenia i nadal trzymając Marqueza poza drzwiami.
- Przyszedłem porozmawiać. - uśmiechnął się diabelsko.
- O czym? - rzuciłam podejrzliwie. 
- Dowiesz się jak wpuścisz mnie do środka. - odparł - Nie lubię rozmawiać przez próg. 
No serio? 
Przewróciłam oczami i gestem zaprosiłam go do środka. Zaprowadziłam go na kanapę przed telewizor, poczekałam aż usiądzie, zajęłam miejce obok i...
- To o co chodzi? - spytałam 
- O naszą ostatnią rozmowę. Tą w kawiarni. - mrugnął - Pamiętasz? 
Hmm, trudno nie pamiętać...
- Taak. - odparłam ostrożnie - Co w związku z tym?
- No cóż po prostu nie mogę przeboleć tego, że się okłamujesz...
- Yy, co? 
- No powiedziałaś, że nie jestem przystojny... - znacząco poruszył brwiami, szczerząc zęby. 
- Ale to prawda. - zaprotestowałam słabo. 
- Serio?
- Serio.
- I wogóle ci się nie podobam? - spytał przysuwając się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Tak bliską, że gdybym lekko wyciągnęła rękę, mogłabym pogłaskać go po twarzy... i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że mam na to ogromną ochotę. Kat! Ogarnij się! 
- Ani trochę. - odpowiedziałam zdecydowanie. 
- Jesteś tego pewna? - jeszcze bardziej zmniejszył odległość między nami. Siedziałam jak sparaliżowana, nie mogąc się poruszyć. 
- Taak. - zdołałam jedynie wykrztusić. 
- Całkowicie? - wymruczał, powoli zbliżając swoją twarz do mojej. Boże, czy on... chce mnie pocałować? Yyy, nie protestowała bym... Cholera, co się ze mną dzieje??
- Mhmm.. -  jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w jego usta, znajdujące się już zaledwie centymetry od moich... Przymknęłam powieki i rozchyliłam wargi, przygotowując się na pocałunek... Jednak Marc miał inne plany. Zaledwie musnął mój policzek, po czym zbliżył usta do mojego ucha.
- Chyba jednak kłamiesz. - wyszeptał, po czym zerwał się na równe nogi i ruszył do wyjścia - No czyli tą kwestie wyjaśniliśmy. - rzucił jeszcze i zniknął za drzwiami, zostawiając mnie siedzącą na kanapie i nie zdolną do wykonania jakiejkolwiek czynności... 
Kuźwa. Co tu się stało? 
Dopiero po chwili udało mi się to wszystko przetworzyć i dotarło do mnie jedno: TEN IDIOTA ZE MNIE ZAKPIŁ!! O. Mój. Boże. 
Nienawidzę go.
Jak ja mogłam być taka głupia? Jak mogłam myśleć, że on będzie chciał mnie pocałować?? Co więcej, dlaczego pozwoliłam by doszło do takiej sytuacji? 
Od razu, gdy tylko zrobił pierwszy ruch w moją stronę powinnam zareagować, ale nie oczywiście siedziałam jak ta idiotka bez ruchu i czekałam na to, co się wydarzy... Brawo Kat. Masz za swoje.
Swoją drogą: JAK ON MÓGŁ?!  Co za... co za... aż mi słów zabrakło. 
Poczułam jak wstyd powoli przemienia się we wściekłość... 
Dobra panie Marquez. Chcesz wojny? Będziesz ją miał!

*perspektywa Mel*

Właśnie kończyłam się rozpakowywać, gdy ktoś zapukał do drzwi. To mogła być tylko jedna osoba. Rzuciłam się, żeby otworzyć. 
- Luuiiis! - pisnęłam wpadając w ramiona mojego najlepszego przyjaciela,  z którym ostatnio widziałam się dobre dwa tygodnie temu. 
- Czymże sobie zasłużyłem na tak wylewne powitanie? - roześmiał się, tuląc mnie mocno.
- Tęskniłam. 
- Ja za tobą też. - uśmiechnął się lekko. 
Po chwili niechętnie się odsunęłam. 
- Może wejdziesz? 
- Nie ja wejde, a ty wyjdziesz. - wyszczerzył się i nim zdążyłam się zorientować, zostałam wyciągniętą na korytarz - Idziemy!
- Ale dokąd? - spytałam zdziwiona. 
- Do Mave. - mrugnął. 
No tak, mój kochany kuzyn - Maverick Viñales - jedyna rodzina jaka mi pozostała, po tym jak moi rodzice zginęli dwa lata temu w wypadku samochodowym. To on pomógł mi się pozbierać. Wówczas miałam zaledwie osiemnaście lat i było to dla mnie strasznie trudne. 
Dzięki niemu poznałam też Luisa, który teraz jest moim najlepszym przyjacielem... Także zawdzięczam mu bardzo dużo i dlatego staram się jak najczęściej go odwiedzać, szczególnie podczas europejskich rund, takich jak ta w Jerez.
- Halo, ziemia do Mel. Gdzie mi odpłynęłaś? - roześmiany Salom pomachał mi ręką tuż przed twarzą. 
- Po prostu zastanawiam się co tam słychać u Mave. - odparłam.
- Spokojnie, zaraz się dowiesz.
- Przecież wiesz, że cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną... 
- Ojj, tu się zgodzę. - uśmiechnął się - Pamiętasz jak... - i tu zaczęło się wymienianie moich licznych wpadek... 
Spojrzałam na Luisa, który z ożywieniem opowiadał różne zabawne historie, które wydarzyły się podczas naszej znajomości. A było ich bardzo dużo... 
Dwa słowa, którymi mogę go opisać? Wiecznie uśmiechnięty... Cokolwiek by się nie działo, zawsze pozostaje optymistą. To sprawia, że wszystkich do niego ciągnie, a w szczególności mnie. Mimo że przyjaźnimy się zaledwie od dwóch lat, zdążyłam się już bardzo mocno do niego przywiązać. Nie wiem jak wcześniej mogłam żyć bez tego zaraźliwego uśmiechu i wspaniałego poczucia humoru. Niestety okoliczności w których się poznaliśmy nie były przyjemne... Stało się to gdy po raz pierwszy od śmierci rodziców Mave zabrał mnie na wyścig, kiedy to jeszcze jeździł w Moto2, a Salom był jego zespołowym partnerem. Było to podczas Grand Prix Kataru, dokładnie miesiąc po wypadku. 
Byłam bardzo przybita i zagubiona błąkałam się po padoku, gdy wpadłam na Luisa. Od razu zauważył, że coś jest nie tak i jakimś cudem zmusił mnie do zwierzeń... Nie wiem jak to zrobił, bo nie należę do osób opowiadających o swoich problemach zupełnie obcym ludziom, jednak coś w jego spojrzeniu powiedziało mi, że mogę mu zaufać i czas pokazał, że dobrze zrobiłam... Tak więc opowiedziałam mu wszystko, a on prostu mnie przytulił... bez żadnych komentarzy. Wytedy, w ramionach całkowicie nieznajomej osoby, po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się bezpiecznie. I tak też pozostało do dzisiaj...
- Ej, ty mnie wogóle nie słuchasz. - Luis szturchnął mnie marszcząc brwi - Co się dzisiaj z tobą dzieje?
- Nie wiem. - odpowiedziałam szczerze, bo serio wyjątkowo zebrało mi się na wspomnienia...
Salom tylko pokręcił głową, po czym się zatrzymał.
- Jesteśmy na miejscu.
No tak. Kręgielnia. Gdzie indziej mógłby być Mave? Mimowolnie się uśmiechnęłam. Bardzo często, gdy tylko miał trochę wolnego czasu, chodził w takie miejsca. 
Weszłam za Luisem do środka i zaczęłam wypatrywać Mavericka. Po chwili zobaczyłam go po drugiej stronie pomieszczenia, gdzie stał rozmawiając z jakąś blondynką. Dopiero wtedy uderzyło mnie to, jak bardzo mi go brakowało... Niewiele myśląc ruszyłam pędem w jego stronę. 
- Mavee! - wydarłam się tylko, po czym dosłownie na niego skoczyłam. Zaskoczony potknął się i prawie wylądowaliśmy na podłodze, na szczęście udało się nam opanować sytuację. 
- No, no, twój widok prawie zwalił mnie z nóg. - zażartował Mack. 
- Spokojnie, mnie też przywitała w podobny sposób. - roześmiał się Luis, który dopiero teraz dołączył do naszego grona.
- Bardzo śmieszne. Po prostu za wami tęskniłam. - wzruszyłam ramionami...

*perspektywa Gabi*

Co to kuźwa miało być?? 
Stałam sobie spokojnie, rozmawiając z Maverickiem, gdy ten nagle został staranowany przez jakąś dziewczynę, która rzuciła się na niego z dzikim okrzykiem... Początkowo myślałam, że to jakaś psychofanka, w końcu jesteśmy w hiszpanii, jednak po zachowaniu Viñalesa zorientowałam się, że ta dwójka zna się od dawna. I to bardzo dobrze... aż za dobrze.
Gdy tak patrzyłam jak się przytulają, poczułam ukłucie 
zazdrości. I wtedy do mnie dotarło: to musi być jego dziewczyna! No tak, co ja sobie myślałam? Przecież to oczywiste, że facet taki jak Mave musi być zajęty... Zresztą czym ja się przejmuje? Przecież już dawno ustaliłam sobie, że w moim życiu nie ma miejsca na faceta. Koniec, kropka. 
No tak, tylko jak wytłumaczyć moją reakcję? Dobra, nieważne. 
Ejj, a kim jest ten koleś co przyszedł z tą brunetką? Całkiem przystojny... i chyba gdzieś go już widziałam. Tylko gdzie? 
W każdym razie cała trójka wdała się w rozmowę po hiszpańsku, a ja wyłapywałam tyko niektóre zdania... Wtedy to postanowiłam, że muszę przyłożyć się do nauki tego języka.
Podczas gdy oni rozmawiali całkowicie mnie ignorując, jakby mnie tam nie było, ja stwierdziłam, że nie ma sensu dłużej tam sterczeć i zaczęłam dyskretnie się wycofywać, ale nie uszło to uwadze Viñalesa... 
- Gabi, dokąd idziesz? Jeszcze nie skończyliśmy grać... 
A tak, kręgle. Z dumą mogę powiedzieć, że jak dotąd skopałam Maverickowi tyłek. Nie był zadowolony, oj nie.
- Eee, na mnie już czas, chyba powinnam wracać do hotelu. - powiedziałam.
- Poczekaj jeszcze chwilę, odprowadzę cię. - rzucił.
- Nie trzeba, zostań ze swoimi znajomymi. - odparłam, uśmiechając się z przymusem. 
- A właśnie, Gab, to są Mel i Luis. - wskazał na dwójkę stojącą obok, po czym zwrócił się do nich. - To jest Gabi.
Grzecznie przywitałam się z obojgiem, po czym wyszłam z budynku.
Nie uszłam daleko, gdy dogonił mnie Mave.
- Hej, mówiłem żebyś zaczekała! - powiedział zdyszany.
- A ja mówiłam, że poradzę sobie sama. - odparowałam. 
Zmarszczył brwi. 
- Co jest? 
- A co ma być? - burnęłam.
- Od dłuższej chwili dziwnie się zachowujesz...
- Co masz na myśli, mówiąc dziwnie? - uniosłam brwi.
- Noo, jesteś taka... oschła? Jakbyś chciała jak najszybciej się mnie pozbyć... - zauważył. 
Z zaskoczeniem stwierdziłam, że ma rację. Nie wiem czemu się tak zachowywałam. Może miało to związek z pewną ciemnowłosą dziewczyną? Nie. Zdecydowanie. Nie jestem zazdrosna! Chodzi raczej o to, że tak po prostu mnie zignorował. I tylko o to.
- No wiesz, to nie ja zaprosiłam kogoś na kręgle, a gdy tylko zjawił się ktoś inny, go. - powiedziałam urażona.
Palnął się otwartą dłonią w czoło. 
- Serio? I tylko o to chodzi? - parsknął. - Jeśli tak to przepraszam, już więcej się to nie powtórzy. - obiecał, salutując.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Nic nie poradzę na to, że nie potrafię się na niego gniewać.... 
Przewróciłam oczami. 
- Okeej. - zaśmiałam się, po czym podjęliśmy rozmowę na luźniejsze tematy.
Nim się obejrzałam, byłam z powrotem w hotelu.


                                 *

 "Luis - always in our hearts" ♥
Ten rozdział pisałam z ciężkim sercem... Szczególnie te fragmenty, w których występuje Luis...
Nadal nie mogę pogodzić się z jego śmiercią. Czuję się tak, jakby odszedł członek mojej rodziny, może dlatego, że był jednym z moich ulubionych zawodników. Kibicowałam mu, cieszyłam się gdy stawał na podium, byłam smutna gdy mu nie szło... a teraz wiem, że to wszystko się skończyło. Już nigdy nie zobaczę jego uśmiechu, motocykla z numerem 39...
Jednak zawsze będę o Nim pamiętać. ♡