niedziela, 28 sierpnia 2016

Rozdział X


X.



- Marc, zastanawiałeś się nad tym, żeby zacząć uprawiać nową dyscyplinę - upadanie synchroniczne? - spytałam złośliwie, siedząc w boksie Repsol Hondy i po raz kolejny oglądając materiał z zakończonego ponad tydzień temu wyścigu we Francji.
To były naprawdę świetne zawody, ale niestety Marquez jadąc na czwartym miejscu, zaliczył wywrotkę, dokładnie w tym samym momencie co jadący tuż przed nim Dovizioso. Jednak w odróżnieniu od Włocha, Marc nie poddał się, podniósł  swój motocykl i wrócił na tor, co zaowocowało trzema punktami, jako że do mety dojechało zaledwie trzynastu zawodników.  W głębi duszy podziwiałam go za ten upór i fakt, że mimo upadku chciał dokończyć wyścig... Ale prędzej zjadłabym własne skarpety, niż mu o tym powiedziała.
Hiszpan posłał mi mordercze spojrzenie, ale po chwili uśmiechnął się pogodnie.
- Niekoniecznie. Ale gdybym się na to zdecydował, to byłbym najlepszy. Jak we wszystkim. - stwierdził zarozumiale.
- Serio? - prychnęłam z niedowierzaniem.
- Serio. A co? Wątpisz w to? - spytał robiąc surową minę i podchodząc do mnie bliżej.
- No wiesz, mając na uwadze ostatni wyścig... - znacząco zawiesiłam głos.
Marc podszedł do miejsca, w którym siedziałam i stanął za moimi plecami, wbijając wzrok w oglądany przeze mnie filmik.
- Ja po prostu nie chciałem, żeby Dovi poczuł się samotnie i postanowiłem potowarzyszyć mu w drodzę na pobocze. - wyjaśnił - Ale jak się potem ładnie zebrałem... Czekaj. Ten moment już był. - Marquez pochylił się nade mną, wyciągając rękę, żeby cofnąć nagranie, a ja zesztywniałam gdy otarł się klatką piersiową o moje ramię i poczułam jego zapach. Swoją drogą ładnie pachniał. Bardzo. Kilka razy dyskretnie pociągnęłam nosem i starałam się go powąchać...
- Masz karar?
Hm. Czyli nie wyszło.
- Co? Ja? Nie. - rzuciłam rozkojarzona.
- Aha, bo tak dziwnie pociągałaś nosem. - mruknął - Dlaczego to gówno nie chce się cofnąć? Ścięło się czy co? - zdenerwował się po chwili, patrząc w ekran i nachylając się jeszcze bardziej, tak że praktycznie na mnie leżał.
Kompletnie nie wiedziałam jak się zachować, więc... odruchowo zdzieliłam go łokciem w żebra. Zaskoczony wyprostował się, obronnym gestem kładąc ręce na bolącym miejscu.
- Co to miało być? - spytał  unosząc brwi, na co zaczerwieniłam się lekko.
A bo ja wiem??
- Eee... - gorączkowo usiłowałam wymyślić jakieś usprawiedliwienie... - Położyłeś się na mnie. - rzuciłam w końcu oskarżycielskim tonem, odwracając lekko twarz w jego stronę.
Tia. Bardzo inteligentnie.
- A jak inaczej miałem dosięgnąć do myszki, geniuszu? - zakpił.
Właściwie... Rzuciłam mu puste spojrzenie.
- No cóż, GENIUSZU. Mogłeś stanąć obok mnie, a nie za mną. Albo mogłeś mi powiedzieć, o który moment ci chodzi, to JA bym go znalazła. - powiedziałam zadowolona, że udało mi się wymyślić jakiś sensowny argument, po czym uśmiechnięta zwróciłam twarz z powrotem w stronę monitora.
Ale po chwili uśmiech zszedł mi z twarzy. Marc bowiem znowu się na mnie 'uwiesił'. Tyle że tym razem zrobił to w ten sposób, że jego policzek znalazł się na wysokości mojego. Kolejny już raz znieruchomiałam.
- Ale tak było mi wygodniej. - szepnął, aż poczułam jego oddech na policzku.
Znowu nie wiedziałam co zrobić. Wahałam się między ponownym zdzieleniem go w żebra, a odwróceniem się i zarzuceniem mu rąk na szyję. Co by nie było, bardziej podobała mi się ta druga wersja. Jednak nim zdążyłam wprowadzić w życie którąkolwiek z nich, do boksu dziarskim krokiem wparował uśmiechnięty od ucha do ucha Alex.
- Dobra, Gołąbeczki. Sory, że przeszkadzam, ale Marc jest pilnie wzywany przez.... - przerwał raptownie i zatrzymał się, gdy zauważył sposób w jaki Marc się nade mną 'pochylał'. - Eee... - zmieszał się i zrobił krok w tył.
Nie chcąc, żeby wyciągnął błędne wnioski, zerwałam się z miejsca... a przynajmniej chciałam to zrobić. Marc jednak chwycił mnie za ramiona, co spowodowało, że przez kontakt jego dłoni z moją nagą skórą, kompletnie zapomniałam o wstawaniu.
Wyprostował się za to Marc, nadal trzymając na mnie swoje ręce. Wiedziałam, że w tym momencie powinnam je z siebie strącić, ale... za bardzo mi się to podobało.
- Co tam braciszku chciałeś? - wyszczerzył się starszy z Marquezów.
- Yyy... Bo ten... Szuka cię ten... no... Nakamoto. - z tego wszystkiego Alex zaczął się jąkać.
Cóż, pewnie też bym tak mówiła, gdyby w tym momencie ktoś się mnie o coś zapytał. Ale na szczęście tak się nie stało. Marc poprosił jedynie brata o informacje na temat miejsca pobytu szefa, po czym powiedział:
- Do zobaczenia, Kotek. - zabrał dłonie, co zauważyłam z żalem i opuścił pomieszczenie, a za nim podążył Alex.
Tak więc zostałam w boksie sama. Siedziałam przez chwilę w otępieniu, dogłębnie analizując zaistniałą przed chwilą sytuację. Ostatnio zdarzało mi się to zdecydowanie zbyt często.
- Kat, ogarnij się wreszcie!  - zbeształam się w duchu - Co to ma być? Zachowujesz się jakbyś była napalona! W dodatku na Marqueza! Tak nie może być. Musisz wziąć się w garść. Koniec z takim zachowaniem. - prowadziłam wewnętrzny monolog, adresowany do samej siebie. Po ustaleniu faktów, takich jak ten, że Marc w żadnym wypadku mi się nie podoba, stwierdziłam, że dalsze samotne siedzenie w boksie nie ma sensu. Chwyciłam więc mój aparat i ruszyłam na podbój alei serwisowej. Przez dobre kilkanaście minut błąkałam się po padoku, aż wreszcie dotarłam do miejsca, gdzie zawodnicy rozdawali autografy fanom zgromadzonym za barierkami. Jako że byliśmy we Włoszech, kibiców było mnóstwo. Był tam także Marc, ale na szczęście mnie nie zauważył. Był zbytnio zajęty próbami ignorowania gwizdów, buczenia i niekiedy nawet wyzwisk, kierowanych pod jego adresem, ze strony 'psychofanów' Valentino Rossiego, którzy wciąż uważali, że to przez niego ich idol nie zdobył w zeszłym roku tytułu mistrza świata.
Usilnie starał się także spławić ochroniarza, przydzielonego mu przez organizatorów, przez wzgląd na jego bezpieczeństwo. Na szczęście byli tam jeszcze niezawodni fani Marqueza, podążający za nim na każdy wyścig. To właśnie przy nich zatrzymał się hiszpan, rozdając autografy.  Ja stanęłam z boku, postanawiając to sfotografować. Opłacało się. Bowiem w pewnej chwili przez barierki przedarł się mały, może czteroletni chłopiec i z wyciągniętymi rączkami, w których ściskał czapeczkę z numerem 93, popędził w stronę Marca, który nie widział go, bo był odwrócony w drugą stronę.
- Malkes! - wydarł się malec.
Słysząc swoje nazwisko, hiszpan odwrócił głowę, szukając źródła krzyku i z widocznym zaskoczeniem dojrzał biegnącego chłopca. Widząc to ochroniarz rzucił się, żeby zatrzymać malca, jednak Marquez powstrzymał go gestem dłoni i przewrócił oczami.
- Jeśli będzie chciał mnie pobić, to dam znać. - prychnął, po czym ruszył w stronę dziecka.
Następnie moim oczom ukazał się jeden z nasłodszych widoków, jakie dane mi było oglądać. Mianowicie gdy chłopczyk zauważył zbliżającego się Marca, stracił część swojej odwagi, zatrzymał się, patrząc niepewnie i zakrył twarz, trzymaną w dłoniach czapeczką tak, że było widać tylko jego oczy.
Widząc to Marquez ukucnął przed malcem i wyciągnął rękę w jego stronę. Ten zawahał się, po czym odsłonił twarz i wsunął w dłoń Marca swoją czapeczkę.
- Malkes! Autoglaf! - powiedział głośno.
Marc uśmiechnął się ciepło, złożył podpis i powiedział coś cicho w stronę malca.
Ten zareagował, dosłownie rzucając się hiszpanowi na szyję.
Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, na hiszpana i można było dostrzec radość malującą się na jego twarzy i dumę z tego, że jest idolem nawet tak małego dziecka.
To był tak słodki widok, że nieomal zapomniałam o ściskanym w dłoniach aparacie. Na szczęście w pore sobie o nim przypomniałam i udało mi się uchwycić ten moment na kilku zdjęciach.
Nagle Marc uniósł głowę ponad ramieniem przytulanego chłopca i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zastygłam z aparatem w rękach i nieświadomie wstrzymałam oddech. W jego oczach dostrzegłam bowiem coś, czego nawet nie byłam w stanie nazwać. Czułam się tak jakbym po raz pierwszy ujrzała 'prawdziwego Marqueza'. Nie tego pewnego siebie, zarozumiałego dupka, a wrażliwego, szczerze uśmiechającego się Marca - chłopaka, po którym było widać, że kochał to co robił i dawało mu to prawdziwe szczęście. Tylko dlaczego nie był taki na codzień? Dlaczego skrywał się pod przykrywką osoby, która niczym się nie przejmujmowała i nie miała żadnych zmartwień? Uśmiechał się praktycznie przez cały czas, ale kto wie, które z tych uśmiechów były tymi prawdziwymi, niewymuszonymi...




*perspektywa Mel*

- To był zdecydowanie zły pomysł. - mruknęła Kat złowieszczo, gdy wieczorem zajmowałyśmy miejsca przy barze.
- Co nazywasz złym pomysłem? - nieuważnie spytała Gabi, uśmiechając się słodko w stronę barmana, który gdy tylko ją zobaczył, ruszył pędem w naszą stronę. Widząc to omal nie wybuchłam śmiechem. No ale co się chłopakowi dziwić...
- Przyjście tutaj. - rzuciła Kat, marszcząc brwi.
- Och kobieto, weź zluzuj majdy. - Gabi przewróciła oczami - Od czasu do czasu człowiek musi się zabawić... Chociaż po tobie się tego nie spodziewam, bo na każdej imprezie zachowujesz się jakby ci ktoś wsadził kija w tyłek. - stwierdziła, po czym znów zwróciła się w stronę barmana, który chciał wiedzieć, co ma nam podać. I przy okazji przedstawił się jako Luca.
Kat zmrużyła oczy.
- Czy ty twierdzisz, że ja nie umiem się bawić? - spytała oburzona.
Widząc jej minę, tym razem już nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, za co zostałam obdarzona morderczym spojrzeniem.
- Domyśl się. - rzuciła blondynka przez ramię.
- Oo nie. Bez takich mi tu... ja nie umiem imprezować? Ja? No to jeszcze zobaczmy. - mruczała Kat do siebie, po czym zdecydowanym gestem machnęła do barmana. - Ejj ty. Luca, tak? Podaj mi...
- To się źle skończy. - stwierdziłam, patrząc jak chłopak stawiał przed nią kilka różnych drinków.
- Oj daj spokój. - Gabi machnęła ręką. - I tak tego nie wypije. Już kilka razy tak robiła i kończyło się na dwóch kieliszkach, a resztę musiałam ja dopijać. Nasza Kat ma bardzo słabą głowę. - prychnęła.
Spojrzałam na dziewczynę, która krzywiąc się straszliwie, za jednym zamachem wypiła dwa drinki i nie wyglądała, jakby miała przestać.
Już otwierałam usta, żeby poinformować o tym blondynkę, gdy ponad jej ramieniem ujrzałam... Luisa. Zaskoczona zamrugałam, myśląc, że mam zwidy, ale nie. Stał tam i rozmawiał z Mave.
Szturchnęłam więc Gabi i wskazałam na tę dwójkę.
- Czy to nie jest Luis? I Mave? - spytałam, chcąc się upewnić.
Blondynka z zainteresowaniem spojrzała we wskazanym kierunku.
- Ta, to oni. - stwierdziła, po czym zaczekała, aż któryś z nich, w tym wypadku mój kuzyn, zabłądzi wzrokiem w naszą stronę i zaczęła szaleńczo machać rękoma.
Udało się jej osiągnąć cel, bo Mave nas zauważył. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a po chwili wielki uśmiech. Obserwowałam jak wskazując na nas, powiedział coś do Saloma, a ten uniósł głowę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje serce przyspieszyło, a ja kompletnie to ignorując, uniosłam rękę i szczerząc się, pomachałam do niego. Odpowiedział tym samym i ruszył wraz z Mave w naszą stronę.
- Cześć dziewczyny. - rzucił Viñales, przytulając najpierw mnie, a później Gabi.
- Mel, małpiszonie, dlaczego nie powiedziałaś, że tu będziecie? - Luis ze śmiechem porwał mnie w ramiona.
- Hm... może to dlatego, że sama się o tym dowiedziałam dosłownie chwilę przed wyjściem. - stwierdziłam, tuląc się do niego mocno - Hej, a tak wogóle to mogę cię spytać o to samo... - prychnęłam, niechętnie wyplątując się z jego uścisku.
Przyjaciel wzruszył ramionami.
- Chłopakom coś odwaliło...
- Chłopakom? To jest was więcej? - spytałam, rozglądając się z zainteresowaniem.
- A co? Moje towarzystwo ci nie wystarcza? - Luis udał urażonego.
- Zgadłeś. - wyszczerzyłam się.
Spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oczach, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo wtrącił się Maverick.
- Czy to nie jest czasami Kat? - spytał kuzyn, wskazując na coś ponad moim ramieniem.
Odwróciłam się i rzeczywiście... to była Kat. Przed nią stało kilka pustych szklanek, a ona sama ledwo utrzymując się na nogach, próbowała tańczyć. Chyba.
- Kuźwa, wypiła to. - Gabi opadła szczęka.
Luis zmarszczył brwi.
- Czy my o czymś nie wiemy?
Westchnęłam ciężko.
- Po prostu Kat chciała pokazać, że umie imprezować...
- A nie powinna spożywać alkoholu, bo ma bardzo słabą głowę i potem jej odwala. - dokończyła za mnie Gabi.
- Dobra, zabierzmy ją stamtąd, zanim zrobi coś głupiego. - stwierdził Mave.
- I chodźcie, dołączymy do reszty. - Luis wykonał bliżej nieokreślony ruch ręką.
Mack i Gabi zgarnęli, niezbyt chętną do współpracy, Kat i ruszyliśmy w stronę jednego ze stolików. A towarzystwo było tam doborowe. Zaczynając od Alexa Rinsa, a kończąc na braciach Espargaro. Zajęliśmy swoje miejsca. Z początku czułam się trochę nieswojo, ale z każdą chwilą było coraz lepiej. Toczyliśmy rozmowy na różne tematy i było przy tym bardzo dużo śmiechu.
Przez nasz stolik przewijało się stosunkowo mało alkoholu, jako że w towarzystwie dominowali motocykliści, a im w trakcie sezonu nie wolno było się upijać. Szczególnie, że przecież następnego dnia rozpoczynały się treningi.
Jednak zarówno ja, jak i Gabi (o Kat nie wspominając) nie miałyśmy takich ograniczeń. Wypiłyśmy więc sporo drinków, przez co moje myślenie nie było tak trzeźwe jak zazwyczaj. Tylko tak mogłam wytłumaczyć to, co zrobiłam gdy do naszego stolika podeszła Camila... Mianowicie gdy tylko zauważyłam jak kieruje się w stronę siedzącego obok mnie Luisa, z tym swoim fałszywym uśmieszkiem na twarzy, nie chcąc dopuścić, żeby znowu przylepiła się do mojego przyjaciela, po prostu... wdrapałam mu się na kolana i zaborczym gestem objęłam go za szyję. Zaskoczony przerwał rozmowę i spojrzał na mnie:
- Wszystko w porządku? - spytał, przytulając mnie.
- Tak. Po prostu... tak. - nie była to może najbardziej elokwentna odpowiedź, ale nie skomentował tego, pozwalając bym została na jego kolanach i tylko przytulił mnie mocniej.
Było mi tak przyjemnie, że nie zwracałam nawet uwagi na Camile, która dosłownie mordowała mnie wzrokiem. Tia. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to już dawno byłabym martwa.
Tymczasem Kat, mimo licznych interwencji ze strony Gabi, nie chciała przestać pić i było z nią coraz gorzej...
- No cóż chłopcy, bardzo mi przykro, ale chyba będę musiała się już zbierać, bo zdecydowanie trzeba ją stąd zabrać. - stwierdziła Gabi, wskazując na przyjaciółkę i zaczęła podnosić się z miejsca.
- Hej, chyba mnie teraz nie zostawisz? - Mave zrobił minę zbitego szczeniaczka.
- Jaa... żem nidzieee... nie idzieeem. - wtrąciła Kat i dla podkreślenia swych słów klapnęła ciężko na miejsce obok Pola Eapargaro i mocno chwyciła go pod ramię.
- Niestety muszę, bo ona sama w tym stanie do hotelu nie trafi... a zresztą nawet gdyby, to i tak w życiu bym jej nie puściła bez opieki.
- Ja bym chętnie ją odprowadził, gdybym tylko wiedział dokąd. - odezwał się Pol, z uśmiechem patrząc na Kat, gdy ta nadal przytulona do jego ręki, zaczęła mamrotać coś pod nosem.
- Ja idę z wami. - rzuciłam w stronę Gabi, zsuwając się z kolan Luisa.
Mave przewrócił oczami.
- Ta i myślicie, że to bezpieczne? Trzy, pijane dziewczyny, idące same po ciemku? - prychnął - Po moim trupie...
- Wcale nie jesteśmy pijane. - zaprotestowała Gabi.
- Jej to powiedz. - kuzyn wskazał na Kat - Same nie pójdziecie. Idę z wami.
- I wyjedzie na to, że rozwalimy wam imprezę? No super... - mruknęła blondynka.
- Jest sposób, żeby wszyscy tu zostali, a Kat dotarła bezpiecznie do siebie, z kimś, kto się nią zaopiekuje... - wtrącił Luis.
Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem, na co uśmiechnął się diabelsko.
- Gabi, masz może numer do Marqueza?


       
Znowu spóźniona, ale w końcu jestem. ^^
Z powodu braku weny, ten rozdział jest taki... nijaki. :p Ale już od następnego powinno być ciekawiej. Mam nadzieję. Xd
Noo i wreszcie (bo ciągle zapominam) pragnę ogłosić, że moje opowiadanie możecie znaleść także na wattpadzie (tutaj ). ;D Tam rozdziały pojawiają się częściej, ale są krótsze. Także ten... zapraszam. Xd 
Aa no i oczywiście zachęcam do komentowania. ^^