niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział IX

IX.



 Nawet nie wiedziałam co mnie obudziło. Światło przebijające się przez moje powieki, czy może coś twardego wybijającego mi się w bok. Hmm, a może dzwoniący budzik? Ta. zdecydowanie to ostatnie.
Nie otwierając oczu, próbowałam wymacać mój telefon, gdy moja ręka trafiła na coś ciepłego i twardego. Co do...?
Gwałtownie uniosłam powieki i... moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek dano mi oglądać o poranku - śpiący Marc. I jak się okazało, moja ręka trafiła na jego ramię. 
Swoją drogą, skąd on się tu wziął? Zresztą nieważne. 
Wreszcie mogłam bezkarnie mu się przyjrzeć i bezczelnie skorzystałam z okazji.
Gdy spał, wyglądał jeszcze przystojniej niż zazwyczaj. 
Bez żadnego kpiącego uśmieszku... 
Z gęstymi rzęsami okalającymi jego oczy i rzucającymi cień na policzki... 
Z delikatnie rozchylonymi wargami, na których zatrymałam wzrok zdecydowanie zbyt długo...
Z tymi lekko już przydługimi włosami, w których miałam wielką ochotę zanurzyć palce...
Z trudem oderwałam wzok od jego twarzy i przeniosłam go niżej, gdzie pod koszulką było widać wyraźnie zarysowane mięśnie. Omal nie zaczęłam się ślinić. Tylko po co mu ta koszulka? Ciekawe czy jakbym mu ją zdjęła, to by się obudził... Dobra. Wolałam nie ryzykować. 
Byłam tak zajęta podziwianiem śpiącego Marca, że nie zwracałam uwagi na budzik, który rozdzwonił się na dobre. Jednak hiszpanowi chyba to przeszkadzało, bo zaczął zmieniać pozycję i nim się zorientowałam przewrócił się na bok, wtulił twarz w moją szyję, jego reka wylądowała na moim brzuchu, a ja... przestałam oddychać. 
Na tym jednak się nie skończyło.
Drugą rękę wsunął mi pod plecy, a nogę przerzucił przez moje kolana... Zapomniałam jak się nazywam. 
Tak więc zostałam żywą przytulanką. I... i podobało mi się to. Bardziej niż powinno.
W pewnej chwili palcami musnął kawałek mojego, odkrytego brzucha, aż przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie westchnęłam.
Jeszcze nigdy żaden facet tak na mnie nie działał, a co najlepsze Marc robił to nieświadomie.
Boże... Chciałam tak leżeć cały dzień. Ale niestety nie mogłam. Musiałam wykombinować, jak wyplątać się z uścisku Marqueza, nie budząc go. 
Dobra. Poruszyłam się lekko, w odpowiedzi na co Marc przytulił mnie jeszcze mocniej... i to było przyjemne. Ale stop. Ja tu musiałam wstać, a potem obudzić wszystkich, bo inaczej spóźnilibyśmy się do pracy. 
Właśnie! Praca! Przecież była  sobota! Na torze powinniśmy być przed dziewiątą. 
Dobra. Tym razem musiało mi się udać. 
Podjęłam drugą próbę oswobodzenia się i tym razem szło mi o wiele lepiej. Uwolniłam ręce i zaczęłam zdejmować jego nogę z kolan, gdy Marquez wymruczał coś w moją szyję, po czym zesztywniał. 
Kurde, chyba się obudził. Niedobrze.
Jakby na potwierdzenie moich domysłów, Marc powoli zaczął unosić głowę. Po chwili jego zamglone, czekoladowe spojrzenie spotkało się z moim. Był mocno zdezorientowany, przez co wyglądał tak bezbronnie i słodko, że pewnie bym go przytuliła, gdyby nie fakt, że nadal praktycznie na mnie leżał.
 Przyglądał mi się, póki całkowicie nie oprzytomniał. Potem przeniósł wzrok niżej i z lekkim zdziwieniem spojrzał na swoje ręce oplecione wokół mojej talii. Po chwili jednak jego zwykły uśmieszek wrócił mu na twarz i zamiast mnie puścić, zaczął palcem rysować mi na brzuchu kółka... Wstrzymałam oddech. 
- Jak się spało? - wymruczał zachrypniętym po śnie głosem, przez co brzmiał strasznie seksownie...
Ej, chwila. Co się dzisiaj ze mną dzieję? Czy te zombie, które wczoraj ogladaliśmy, przyszły w nocy i wyżarły mi mózg? To jedyne logiczne wytłumaczenie mojego zachowania. A co do logicznego myślenia: Nie miałabym nic przeciwko, gdyby Marc przestał kreślić te cholerne kółka. Ciężko się przez to skupić. 
- Sypiałam lepiej. - warknęłam - A teraz bądź łaskaw i mnie puść. 
Ha! Byłam z siebie dumna, że udało mi się sklecić pełne zdanie. Miałam tylko nadzieję, że zabrzmiało dość przekonująco.
- Nie.
- Co nie? 
- Nie puszczę cię. - stwierdził beztrosko Marquez, a mnie lekko przytkało.
Że co? Jak to mnie nie puści??
- Zabieraj łapy albo...
Marc jednak uciął moje protesty, kolejny już dzisiaj raz wtulając twarz w moją szyję. 
Siedziałam więc osłupiała, robiąc za misia i choć przyznaję to niechętnie, mogłabym tak siedzieć cały czas...
Kątem oka dostrzegłam na drugim końcu kanapy jakiś ruch, więc skierowałam wzrok w tamtą stronę i wtedy moim oczom ukazał się niezapomniany wiok. Oto bowiem Alex leżał wtulony w... Viñalesa, podczas gdy ten trzymał dłoń na twarzy śpiącej Gabi. Całość wyglądała niezwykle komicznie i mimowolnie parsknęłam śmiechem. 
- Wiem, że się cieszysz, bo cię przytulam, ale nie przesadzasz? - wymamrotał Marquez.
- Zamknij się Marc i puść mnie, bo muszę zrobić zdjęcie. 
- Protestuję. Z rana jestem niefotogeniczny.
- Nie tobie debilu, nie tobie. - zaśmiałam się. 
- Jak mnie nazwałaś? - oburzony Marc poluzował uścisk, co wykorzystałam, wyrywając się i sięgając po telefon.
- Cii... patrz tam! - wskazałam na śpiącą trójkę, jednocześnie usiłując włączyć aparat.  
- Nie próbuj odwracać mojej uwagi. - powiedział Marquez, ale mimo to spojrzał na drugi koniec kanapy i tak jak przewidywałam zaniósł się głośnym śmiechem. 
Nagle dobiegł nas jęk z podłogi: 
- Któż to jest na tyle okrutny, że rani me uszy tym okropnym śmiechem o poranku?? 
A tak. To Luis. Całkiem o nim zapomniałam. Swoją drogą... czy on przez całą noc spał na podłodze?
- I dlaczego moje łóżko jest takie twarde? - wymruczał, jakby na potwierdzenie moich domysłów. 
- Może dlatego, że to nie jest twoje łóżko... - powiedziałam.
- To gdzie ja jestem? - zdezorientowany hiszpan uniósł głowę. 
Już miałam zacząć mu tłumaczyć, dlaczego się tu znalazł, gdy wtrącił się Marc:
- Kotek! Nie wdawaj się tu w pogaduszki tylko rób to zdjęcie! Muszę mieć czym szantażować brata... - wyszczerzył się. 
Ach ta braterska miłość... 
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie nazywał mnie 'Kotkiem'? - warknęłam, ale posłusznie uniosłam telefon i zaczęłam robić zdjęcia. 
A tymczasem Luis obudził Mel i oni także roześmiali się, widząc Alexa wtulonego w Mave. 
- Dobra, trzeba ich obudzić, bo musimy już się zbierać na tor. - powiedziałam, patrząc na zegarek, gdy miałam już wystarczającą ilość zdjęć. 
- Czekaj, ja to zrobię. - Marquez uśmiechnął się diabelsko, a ja włączyłam nagrywanie. 
Luis i Mel stanęli obok mnie. 
Marc podszedł do młodszego brata i delikatnie go trącił:
- Aaaleeex, kochaaanie wstaaawaj... - zaczął cienkim, śpiewnym głosem, przeciągając poszczególne samogłoski, co dało przezabawny efekt. Jednak na Alexa to nie podziałało. Chłopak jedynie jeszcze mocniej wtulił się w Viñalesa... 
Musiałam przygryźć wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem, a Mel i Luis chichotali w najlepsze.
- Aleex, bo spóźnisz się na treningiii... - Marc nie dawał za wygraną. 
- Śpiee.... - wymruczał młodszy z Marquezów, nie otwierając oczu. 
- Ja myślałem, że mówimy sobie o wszystkim. - płaczliwym głosem wypalił Marc.
- Mhmmm...
- A ty wyskakujesz mi z takim czymś. - ciągnął starszy z braci. - Mogłeś mi powiedzieć! Ja bym to zrozumiał. Jestem tolerancyjny...
- O co ci do cholery chodzi?? - zdezorientowany Alex otworzył wreszcie oczy, po czym spostrzegł w jakim położeniu się znajduję... Wrzasnął przeraźliwie i zerwał się z kanapy. Wszyscy zanieśli się śmiechem, przez co obudziła się pozostała dwójka. 
- Co tu się dzieję? - wychrypiał Mave półprzytomnie.
- Dołączam się do pytania. - jęknęła Gabi, przeciągając się. 
- Nic, nic... - zapewniłam ich z niewinnym uśmiechem. 
- Po prostu przypadkiem dowiedzieliśmy się, że mój brat, zmienił orientację... - wtrącił Marc.
- Że co?! - przeraził się Mack. 
- To niepraw.... - zaczął Alex, ale został zakrzyczany, przez Mave i Gabi, którzy zażądali wyjaśnień. 
No więc w skrócie wytłumaczyliśmy im o co chodziło i pokazaliśmy zdjęcia. Mack był przerażony, a Gab zaśmiewała się razem z nami. Jedynie biedny Alex nie wiedział co ze sobą począć. Na szczęście uratował go czas. A raczej jego brak. Wszystkie śmiechy skończyły się, gdy okazało się, że zostało 25 minut do rozpoczęcia pierwszego treningu. Wtedy to całe towarzystwo zmyło się momentalnie.


*perspektywa Mel*

- Nigdy. Więcej. - wyjęczał Luis, masując sobie bolący kark, gdy już jechaliśmy na tor. - Wszystko mnie boliii...
- Nie tylko ciebie. - mruknęłam. 
I to niestety była prawda. Cała byłam obolała. No ale czego można było się spodziewać po całej nocy spędzonej na podłodze. 
- Ale wiesz, ty nie musisz teraz wsiadać na motocykl.
- Ty też nie. - wyszczerzyłam się, na co Luis posłał mi mordercze spojrzenie.
- Kontrakt zobowiązuje. A ja jestem człowiekiem bardzo obowiązkowym. - odparł poważnie, choć widziałam w jego oczach iskierki wesołości, tak jak zresztą zawsze. On nigdy nie umiał być tak do końca poważny. 
- Tia... 
- Czy ty coś sugerujesz? - zmrużył oczy.
- Kto, ja? Niee. - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Dobra, nieważne. Wracając do tematu: już nigdy nie śpię na podłodze! - powiedział Luis, przeciągając się i ziewając rozdzierająco.
Wjechaliśmy na parking nieopodal toru.
- Panie Salom, proszę wysiadać i przestać zrzędzić. Robota czeka! - zasalutowałam z wielkim uśmiechem, za co zarobiłam kolejne mordercze spojrzenie ze strony przyjaciela.
- Zemszczę się... - wymruczał, co skwitowałam głośnym parsknięciem, po czym oboje wysiedliśmy z samochodu.
Nagle usłyszałam głośny pisk, po czym ujrzałam blondynkę, na niebotycznie wysokich szpilkach, pędzącą w naszą stronę.
Błagam, tylko nie ona! Jęknęłam w duchu. A miałam powód, oj miałam... 
Camila - była dziewczyna Mave, modelka pracująca dla Yamahy. Chodząca piękność, z tymi swoimi, długimi, blond włosami, wielkimi, zielonymi oczami i pełnymi, czerwonymi ustami. 
Miałam okazję ją poznać, gdy była z moim kuzynem i już od początku wiedziałam, że przyjaciółkami nie zostaniemy. Nie miałabym do niej nic, gdyby nie to, że cały czas próbowała udowodnić, że jest ode mnie lepsza... Gdy tylko Mavericka nie było w pobliżu, dogryzała mi, ale ja całkowicie ją ignorowałam, choć czasem nie było łatwo.  
Szczerze mówiąc, nie miałam kompletnego pojęcia co Mave w niej widział... Była piękna - fakt, ale jej charakter pozostawiał wiele do życzenia, chociaż przy nim, jak i przy każdym przystojnym facecie, zachowywała się jak aniołek. 
W końcu jednak kuzyn przejrzał na oczy i z nią zerwał. Do dziś nie wiem dlaczego, ale to akurat jest najmniej ważne. 
Miałam nadzieję, że już nie będę musiała się z nią męczyć, ale ta od pewnego czasu przyczepiła się do Luisa... A jemu, co tu dużo mówić, chyba się to podobało. 
Po chwili do nas dotarła i całkowicie mnie ignorując, rzuciła się na mojego przyjaciela.
- Luis, kochanie! Dawno cię nie widziałam! - to mówiąc, uwiesiła się na nim, posyłając mi złośliwy uśmieszek, a ja nagle nabrałam ochoty, żeby trochę zniekształcić tą jej piękną buźkę... 
Niestety Luis nie podzielał moich zapędów i odwzajemnił uścisk. Na ten widok mimowolnie zacisnęłam dłonie w pięści. 
Po chwili Camila chwyciła go pod ramie i zaczęła prowadzić w stronę boksu, wesoło szczebiocząc. 
Luis nawet się nie obejrzał... A ja stałam w miejscu jak kretynka z zaciśniętymi pięściami i starałam się ignorować dziwne kłucie narastające mi w piersi.
Ej. Czym ja się przejmowałam? W końcu byliśmy tylko przyjaciółmi i Luis miał pełne prawo spotykać się z inną dziewczyną... Co nie zmieniało faktu, że trochę mnie zabolało to, że zostałam przez niego zignorowana.
Dobra. Musiałam wziąć się w garść. 
Z tym postanowieniem ruszyłam w stronę boksu Mavericka, gdzie miałam oglądać trening Moto3, a następnie MotoGP. Jednak moje myśli nadal zaprzątał pewien brunet, przez co nie patrzyłam gdzie idę i zamiast do Suzuki trafiłam do... Hondy. 
Ta. Bo niebieski i pomarańczowy to bardzo podobne kolory. Źle ze mną... 
Obrzuciłam spojrzeniem całe pomieszczenie i ze zdziwieniem zarejestrowałam, że były tam zaledwie dwie osoby, które w dodatku nawet nie zauważyły mojego wtargnięcia. Zaczęłam się wycofywać... 
- Mel? Co ty tu robisz? - nagle usłyszałam głos i odwróciłam się w stronę, z której dobiegał. Stał tam nie kto inny jak Alex Marquez. Na jego widok przypomniałam sobie dzisiejszy poranek i nie mogłam powstrzymać chichtotu.
Zdezorientowany hiszpan rozejrzajrzał się na boki. Pewnie zastanawiał się z czego się śmiałam. 
- Oo, cześć Alex. - wyszczerzyłam się - Weszłam do nie tego boksu co trzeba.
Młodszy z braci uniósł brwi.
- A no tak, bo rzeczywiści ciężko je rozróżnić, szczególnie, że wcale nie są podpisane... - parsknął. 
- Cicho. Każdemu może się zdarzyć. A ty nie jeździsz czasem w innym zespole? 
- Owszem. Ale przyszedłem pokibicować bratu, w końcu jego trening jest wcześniej. - wzruszył ramionami. 
Nagle do pomieszczenia wparowała Kat zażarcie kłócąc się ze starszym bratem Alexa, który szedł za nią. 
- Jak to nie wziąłeś mojego aparatu?! Przecież miałeś tylko przejrzeć zdjęcia i mi go oddać! - darła się. 
- Której części z 'zapomniałem go wziąć' nie rozumiesz? - rzucił zirytowany Marc, ale polka nie zwróciła na to uwagi.
- Ciekawe czym będę robić teraz zdjęcia... - mamrotała pod nosem, rozglądając się po boksie, ale nagle przestała, bo jej wzrok zatrzymał sie na mnie i moim towarzyszu. Gdy była zła, jej spojrzenie stawało naprawdę przerażające. Jednak po chwili jej mina złagodniała.
- Oo, cześć. Nie zauważyłam was. - uśmiechnęła się - Ale nie dziwcie się. Ten idiota, dzisiaj rano, po waszym wyjściu, wziął mój aparat, bo chciał przejrzeć zdjęcia z konferencji prasowej i miał mi go przywieść, ale jak to mówi 'zapomniał'. - wskazała na Marca, a jej spojrzenie na powrót ciskało gromy. 
- Kobieto! Przecież mamy zapasowe aparaty. Możesz sobie któryś pożyczyć. - zdenerwował się Marc.
- Nie chce innego! - wydarła się - Jedź do hotelu i mi go przywieź... 
- No chyba śnisz. Zaraz zaczynają się treningi. Chociaż... - na twarzy starszego z braci pojawił się chytry uśmieszek - Przywiozę ten aparat jak ty pojedziesz ze mną. 
- Pogięło? Nigdzie nie jadę, a szczególnie z tobą... 
Nagle poczułam delikatne szturchnięcie.
- Co ty na to, żebym cię odprowadził tam gdzie szłaś? - spytał cicho Alex. - Oni szybko nie przestaną, a nie chce mi się tego słuchać. 
Spojrzałam na niego, a później na skłonną do przemocy Kat i bez wahania się zgodziłam. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, gdy dobiegł nas głos Kat:
- Hej, a wy dokąd? - zmarszczyła brwi, ale po chwili uśmiechnęła się słodko, patrząc na młodszego z braci. - Aleex, ty mieszkasz z tym idiotą... Skoczysz mi po aparat? Będę ci dozgonnie wdzięczna. 
Biedny chłopak trochę się zmieszał. 
- Eee... No bo, ja... ten... - poplątał się - Obiecałem Mel, że no... że ją odprowadze i ten... 
- Jest mi potrzebny. - wtrąciłam i nie czekając na reakcję brunetki, złapałam go za rękę i wyciągnęłam na zewnątrz. 
- Yyy, dzięki. - uśmiechnął się rozbrajająco.
Właśnie ten moment wybrał sobie Luis na pojawienie się. I był sam, co zauważyłam z radością. 
- Mel! Gdzie ty się podziewałaś? - rzucił, po czym jego spojrzenie padło na moją dłoń zaciśniętą na ręce Alexa. Zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział. 
- Wpadłam odwiedzić nowych znajomych. - wzruszyłam ramionami - A co Camila już sobie poszła? - spytałam złośliwie.
- Tak, musiała wracać do Yamahy. - odparł spokojnie, nie pojmując aluzji. On czasami jest taki tępy... 
- Naprawdę? Ja też muszę już iść do Mave, a Alex był taki miły, że zgodził się mnie odprowadzić. - uśmiechnęłam się sztucznie, po czym chwyciłam zdezorientowanego Marqueza pod ramię i pociągnęłam w stronę boksu Suzuki, zostawiając oniemiałego Luisa za sobą. 
Kompletnie nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Chciałam żeby poczuł się tak jak ja? No i udało mi się. Mimo wszystko nie czułam się z tym dobrze...

*perspektywa Kat*

- No chyba cię coś boli. Nie wsiądę na to! W życiu! - rzuciłam z przerażeniem, stając przed motocyklem, na którym usiadł Marquez. 
- No już, Kotek. Nie mam całego dnia. - Marc przewrócił oczami. 
- A ja nie mam zamiaru jechać na tym czymś. - wskazałam na czarną Honde.
To że pracuję w otoczeniu motocykli, nie oznacza, że nie boję się na nich jeździć. 
Oglądać innych? Owszem, uwielbiam. Ale samej wsiąść? O nie, nie. To już nie dla mnie. 
Zdecydowanie zbyt niebezpieczne. A jeszcze z takim gościem jak Marc, któremu nie wiadomo co do łba może strzelić...
- Jak chcesz. - Marquez wzruszył ramionami - Wychodzi na to, że będziesz musiała sobie znaleść inny aparat. - uśmiechnął się złośliwe, zsiadając z motocykla.
- Nie! Czekaj. - rzuciłam, na co pytająco uniósł brwi. 
- Pojadę z tobą. - mruknęłam ponuro.
Tia. Mogło się wydawać, że miałam fioła na punkcie tego aparatu... i tak było. Dostałam go pół roku temu od taty, na urodziny. A tatuś znał się na rzeczy, w końcu obracał się w najlepszym dziennikarskim towarzystwie. Także ten... to była miłość od pierwszego wejrzenia. Aparat robił wspaniałe zdjęcia i od momentu w którym go otrzymałam, używałam tylko jego. A teraz przez takiego Marqueza miałoby się to zmienić? W życiu. 
Tak, wiem. Dziwna jestem.
- To zapraszam. - wyszczerzył się Marc, robiąc mi miejsce z tyłu. 
Spojrzałam nieufnie. Coś jeszcze mi nie pasowało... 
- Marc? Gdzie masz kaski? - spytałam, na co tylko wzruszył ramionami. 
- Nie mam.
Opadła mi szczęka. 
- Jak to nie masz?! - pisnełam przerażona. - A co jak będzie wypadek? Ja nie nie chcę umierać! Rozumiem, że ty masz to gdzieś, ale jestem jeszcze za młoda... - przerwałam, widząc jego minę. 
- A co jak złapie nas policja? - spytałam jeszcze cicho, na co uśmiechnął się diabelsko.
- Najpierw musiałaby nas dogonić. 
I to zdanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie wyjdę cało z tej przejażdżki...
Mimo wszystko wsiadłam na motocykl, starając się zachować jak największy dystans miedzy mną, a Marquezem i z przerażeniem odkryłam, że tak się nie dało.
Po pierwsze było za mało miejsca, więc nie mogłam bardziej się odsunąć. A po drugie, nie dość, że to siedzenie było zakrzywione, to jeszcze cholernie śliskie, więc za każdym razem gdy cofałam się w tył, zjeżdżałam z powrotem wprost na plecy Marca. Także ten... było źle. 
- Dobra Kotek, trzymaj się. - rzucił Marc, zupełnie nieświadomy moich problemów. 
A. I właśnie odkryłam kolejny. Żeby to przeżyć, będę musiała go objąć... Tia. Mogłoby się wydawać, że to żaden problem, ale ja kompletnie nie wiedziałam jak mam się za to zabrać. Na próbę przejechałam dłońmi po jego brzuchu... I to był zły pomysł, bo wtedy nabrałam ochoty, by robić to cały czas. 
Boże. Te mięśnie... Takie twarde. Idealnie wyrzeźbione, aż było je czuć pod koszulką. Po prostu... brakło mi słów. 
Przełykaj Kat. - powiedziałam sobie - Przełykaj, bo zaczniesz się ślinić.
Dobrze, że Marc nie widział mojej twarzy...
Nie mogąc się powstrzymać, jeszcze raz przesunęłam rękami po jego brzuchu i wtedy poczułam, że lekko zadrżał. Co to? Było mu zimno? No ale nie dziwiłam się. Facet założył koszulkę na krótki rękaw, kiedy na dworze było ledwie dwadzieścia stopni i wiał dość chłodny wiatrek. Pff. Miał za swoje.
Wtedy to Marc odpalił motocykl, a ja zapomniałam o wszystkich 'problemach' i z przerażeniem chwyciłam go kurczowo w pasie, głowę położyłam mu na plecach i zamknęłam oczy, czekając aż ruszymy... I się nie doczekałam.
Zamiast tego poczułam, że Marquez chwycił moje ręce i delikatnie poluzował uścisk. Zdezorientowana uniosłam głowę. 
- Wiesz, podczas jazdy motocyklem też muszę oddychać. - wyjaśnił z kpiącym uśmieszkiem. 
- Och, wybacz. - mruknęłam, czując, że się czerwienie. Zabrałam ręce, by po chwili znowu, tym razem delikatniej, go objąć. Nie skomentował tego, tylko ruszył gwałtownie, czego się kompletnie nie spodziewałam i odruchowo wbiłam mu palce w boki. W efekcie Marc wykonał jakiś dziwny manewr, podczas którego całe życie przeleciało mi przed oczami, bo ledwo uniknęliśmy wywrotki.
Krzyknęłam... No dobra - wydarłam się przeraźliwie i gdy tylko Marquez zjechał na pobocze, zatrzymując się, przywaliłam mu z całej siły w ramię. Nawet nie drgnął... Przykre. Ale nie zniechęciło mnie to.
- Idioto! Co to miało być?! - darłam się. 
To też nie zrobiło na nim większego wrażenia. 
- Wybacz, zapomniałem wspomnieć, że mam łaskotki. - wyszczerzył się. 
- Nienawidzę cię. - warknęłam, na co jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. 
- Też cię kocham, Kotek...
Z mojego gardła wydobył się dziwny warkot, a słysząc to Marquez tylko się zaśmiał. Kiedyś. Go. Pobiję. 
Po chwili Marc znowu ruszył. Tym razem obyło się bez żadnych komplikacji i spokojnie jechaliśmy w stronę hotelu. A przynamniej chciałabym, żeby tak było. Z Marquezem niestety się tak nie dało... Czy on do cholery nie mógł zrozumieć, że ulica to nie tor wyścigowy?? No cóż, najwidoczniej nie, bo pędził, łamiąc po drodze chyba każdy przepis. Kto mu pozwolił jeździć na tym motocyklu? Takich ludzi nie powinno się wypuszczać na ulicę... 
A co było ze mną? JA TAM UMIERAŁAM! A, i odkryłam jeszcze, że jazda z zamkniętymi oczami to zdecydowanie zły pomysł...
W każdym razie, jakimś cudem udało się nam dojechać do hotelu, wziąć aparat i wrócić z powrotem, nie rozbijając się po drodzę, o co cały czas modliłam się w duchu podczas jazdy.
Na tor dotarliśmy pod koniec pierwszego treningu Moto3. Gdy tylko weszliśmy do boksu, na Marqueza rzucił się cały jego sztab i od razu zaczęli przygotowania do treningu MotoGP, który miał się przecież zacząć za kilkanaście minut. 
Ja za to, mając już swój aparat, wyszłam na zewnątrz i zaczęłam robić zdjęcia. Byłam tak tym zaabsorbowana, że nie zauważyłam chłopaka, który stanął obok i przyglądał mi się, póki się nie odezwał:
- Może zapozować?
Przestraszona, aż podskoczyłam, co skomentował cichym śmiechem. 
- Spokoojnie. Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. - powiedział z szerokim uśmiechem i wyciągnął w moją stronę rękę. - Jestem Pol.
Pol... Pol... Ha! Przecież to był młodszy z braci Espargaro. 
- Kat. - odparłam, podając mu dłoń, po czym dyskretnie zaczęłam go obczajać.
Całkiem przystojny facet - ciemne, krótkie włosy, zielone oczy, wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w dżinsy i koszulkę z logiem Monster'a... Gdyby nie fakt, że powiedziałam 'nie' dla jakiegokolwiek mężczyzny w moim życiu, pewnie bym się nim zainteresowała. 
- Miło mi cię poznać. - dodałam. 
- Mnie również. Z tego co wiem, jesteś rzecznikiem prasowym Repsol Hondy? 
- Tak. - potwierdziłam zaskoczona, że coś o mnie wie.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym musiał iść przygotowywać się do treningu. Przez całą rozmowę szczerzył zęby i mnie rozśmieszał. Z miejsca go polubiłam. 
Był zupełnie inny niż Marquez... Stop. Z kim ja go porównuję? Marc to zupełnie inna bajka. Arogancki, zarozumiały, rozpieszczony, podczas gdy Pol to jego całkowite przeciwieństwo. A przynajmniej tyle wywnioskowałam z naszego spotkania. Jednego. Tia...
W każdym razie: nieważne. 
Trochę skołowana wróciłam do boksu, gdzie zaczynał się już pierwszy trening MotoGP i czekała na mnie Gabi. 
Od razu na mnie naskoczyła i nie dała mi spokoju, póki nie opowiedziałam jej całej historii z Marquezem i jego motocyklem. Ja za to dowiedziałam się, że kiedy mnie nie było, ona przebywała z Maverickiem, Mel, Alexem i Luisem w boksie Suzuki. I ona mi mówiła, że między nią a Mave nic się nie dzieje...

                                     *

Reszta dnia minęła mi bardzo szybko. Większość czasu spędziłam w boksie Repsol Hondy i ogólnie na torze. 
Później urządziłyśmy sobie z Gabi babski wieczór. No i zaprosiłyśmy jeszcze Mel. Znałyśmy ją tylko od dwóch dni, ale już zdążyłyśmy ją polubić. 
Było oglądanie filmów, słuchanie muzyki i rozmowy na różne tematy... Spać poszłyśmy grubo po północy. 
No i wreszcie przyszła niedziela, czyli czas na wyścigi. 
Już od rana siedziałyśmy wraz z Gabi w boksie Hondy i stamtąd obserwowałyśmy rozgrzewki.
Później dołączyła do nas jeszcze Mel, która przyprowadziła ze sobą Mave, Luisa i Alexa. No i oczywiście w boksie znajdowali się jeszcze Marc, Dani i co najmniej połowa ekipy Repsola. W takim doborowym towarzystwie zaczęliśmy oglądać pierwszy z wyścigów - Moto3. 
Tak jak się spodziewaliśmy emocji nie brakowało... Brad Binder, który startował z ostatniej pozycji, jechał jak szalony i co raz bardziej zbliżał się do liderów wyścigu. 
- Zobaczycie, jeszcze wygra. - przepowiedział Marc.
- Nie wydaje mi się. - stwierdził Alex. - Goniąc czołówkę na pewno zniszczył opony.
- Ty się młody nie znasz, więc się nie odzywaj. - skarcił go starszy z Marquezów, za co otrzymał zabójcze spojrzenie ze stony brata.
- Marc znawco, to w takim razie kto będzie drugi? - spytałam złośliwie.
Udał, że się zastanawia.
- Navarro, który minimalnie wyprzedzi Bulege.
- Navarro? Niee. On będzie poza podium. - znowu odezwał się młodszy z braci.
- Alex chłopcze, czy ty czasem nie musisz spadać do siebie, żeby przygotowywać się do wyścigu? 
- Yyy... no niby tak.
- To już. Tylko pamiętaj, że masz wygrać, bo się ciebie wyrzekne. - wyszczerzył się Marc.
- To chyba tym razem bardziej ci się opłaca nie wygrać. - wtrąciłam, nie mogąc się powstrzymać. - No w każdym razie powodzenia. Będziemy trzymać kciuki. - dodałam szybko, widząc minę starszego z braci.
- Dziękuje. - Alex uśmiechnął się słabo i było po nim widać, że nie kwapi się do wyjścia. 
Jednak po chwili opuścił nasz boks i udał się do siebie.
Niedługo potem w jego ślady poszedł Luis, który  również musiał iść się przygotować do wyścigu. Także nasza ekipa trochę się zmniejszyła. 
A tymczasem swoje zmagania zakończyli zawodnicy Moto3 i tak jak Marc przepowiedział, wygrał Binder.
Wszyscy zebrali się pod ekranem i podziwiali jego wyczyn, kiedy nagle odezwał się skromny jak zawsze Marquez.
- Ehh, przypomniały mi się stare dobre czasy, kiedy to ja wygrywałem, startując z ostatniej pozycji. - powiedział z udawanym wzruszeniem, za co zarobił ode mnie z łokcia w brzuch.
- Nie psuj atmosfery. - warknęłam.
Spojrzał na mnie urażony, masując bolące miejsce.
- Dzisiaj jesteś jakoś wyjatkowo skłonna do przemocy. - mruknął.
Nie odpowiedziałam, tylko ponownie wypatrzyłam się w ekran, czekając na rozpoczęcie kolejnego wyścigu - Moto2.
Po kilku chwilach wystartowali. Marc może i udawał wyluzowanego, ale widać było, że strasznie przeżywał jazdę swojego młodszego brata. 
Alex jechał na dobrym siódmym miejscu, gdy uślizgnęła mu się przednia opona i wyleciał poza tor.
Widząc to Marc zerwał się z miejsca i zaklął głośno, podobnie jak i reszta obecnych w pomieszczeniu.
Biedny Alex ze spuszczoną głową schodził z toru. Było mi go strasznie szkoda, bo to już kolejny weekend, który skończył się dla niego w ten sposób. 
Tymczasem wyścig trwał dalej i kilka okrażeń później było już po wszystkim. Wygrał Sam Lowes, za to Salom dojechał na metę jako dziewiąty i Mel od razu pobiegła mu pogratulować.  
Tymczasem w boksie rozpoczęto przygotowania do wyścigu MotoGP. 
W międzyczasie Mave udał się do siebie, a Alex, Luis i Mel wrócili. 
Młodszy z Marquezów wyglądał na strasznie przybitego. Chciałam go pocieszyć, ale nie wiedziałam jak, więc po prostu poklepałam go po plecach. Spojrzał na mnie z wdzięcznością i uśmiechnął się blado, po czym ruszył w stronę brata,  który podobnie jak ja, tyle że kilka razy mocniej, huknął go w plecy, aż się chłopak zachwiał, po czym walnął mu krótkie przemówienie na temat dzisiejszego wyścigu, o tym że takie rzeczy się zdarzają, ma się nie poddawać i następnym razem będzie lepiej.  I w końcu jeszcze powiedział Alexowi coś czego nie dosłyszałam, na co ten uśmiechnął się szeroko, pokręcił głową z niedowierzaniem i życząc bratu powodzenia, udał się na swoje miejsce.
Zaciekawona podeszłam do Marca.
- Co mu powiedziałeś? - spytałam.
- Że po dłuższym namyśle stwierdziłem, że jednak się go nie wyrzeknę. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się rozbrajająco, na co ja palnęłam się otwartą dłonią w czoło. 
- Jesteś idiotą,  Marc...
- Ale za to przystojnym i utalentowanym. - wyszczerzył się. 
- Tia. I bardzo skromnym. - prychnęłam.
- To przede wszystkim. - zgodził się. 
- No to co? Dzisiaj kolejne zwycięstwo? - zmieniłam temat. 
- Zrobię co w mojej mocy. - odparł Marc, momentalnie powiażniejąc, co jak zauważyłam robił praktycznie zawsze, gdy ktoś poruszał temat jego startów w MotoGP. I to była jedna z bardzo nielicznych chwil, gdy mogłam zaobserwować brak jakiejkolwiek wesołości w jego postawie. Nie trwało to jednak długo, gdyż na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
- Jak będę jechał za wolno to wyobrażę sobie, że siedzisz za mną. 
Zaskoczona uniosłam brwi.
- A to niby dlaczego? 
Pochylił się bliżej ku mnie i zniżył głos.
- Pamiętasz jak w piątek zabrałem cię na 'przejażdżkę' moją Hondą? - spytał. 
W odpowiedzi pokiwałam głową, dziwnie świadoma jego bliskości. 
- Bo wiesz,  im szybciej jechałem, tym mocniej się do mnie tuliłaś, więc jak sobie to przypomnę, to będę miał motywację. - powiedział, a mi opadła szczęka. 
Co? Chwila. Czy on właśnie przyznał, że podobało mu się jak go przytulałam podczas jazdy motocyklem? A może się przesłyszałam? 
W każdym razie nim zdążyłam przetworzyć tą informację i wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, Marc został zawołany przez swój zespół i rzuciwszy coś w moją stronę, czego i tak nie zrozumiałam, udał się na pola startowe. 
Ja tymczasem postałam sobie jeszcze chwilę w tym samym miejscu, po czym otrząsnęłam się, wzięłam aparat i poszłam w ślady Marqueza. Narobiłam sporo zdjęć zawodnikom przygotowującym się do startu i wróciłam do boksu, żeby na ekranie obserwować ich zmagania, wraz z przyjaciółmi i Repsolową ekipą. Wspólnie przeżywaliśmy wyścig, choć szczerze powiedziawszy, poza startem, nie było nawet czego przeżywać... Cała stawka się rozjechała i nie było praktycznie żadnej walki. Na pierwszym miejscu spokojnie dojechał Rossi, na drugim Lorenzo, a jako trzeci finiszował Marquez. Dani był czwarty, a za nim uplasowali się zawodnicy Suzuki - Aleix i Mave.
Tak więc ten weekend był całkiem udany. Trzecie i czwarte miejsce - nie najgorzej.
Gdy przyszedł czas na dekorację najlepszej trójki, udałam się wraz z Gabi i Alexem pod podium i tam także zrobiłam dużo zdjęć. 
Mimo że Marquezowi nie udało się zwyciężyć, to i tak nie stracił dobrego humoru. Jak sam powiedział: cieszył się z tego podium i z faktu, że pozostał liderem klasyfikacji generalnej, tracąc możliwie jak najmniej punktów do duetu Yamahy. I oby tak pozostało do końca sezonu...


                                     *


Witam ponownie. ^^ 
Wiem, że miałam dodawać rozdziały częściej, ale jakoś tak wyszło, że w wakacje mam jeszcze mniej czasu niż w roku szkolnym... xd W ramach rekompensaty oddałam w wasze ręce najdłuższą część, jaką kiedykolwiek napisałam.  :D Mam nadzieję, że się podobała.♡
Kolejny rozdział już wkrótce... ^^

A tymczasem Mareczek i zespół wyczyniali dzisiaj cuda na torze w Niemczech. Wygrać taki wyścig, w dodatku po wizycie na poboczu, to już jest coś. ♡ Dzięki temu Marquez może udać się na wakacyjną przerwę z ogromną przewagą w generalce. Nie pozostaje mu nic innego jak tylko zdobyć tytuł mistrzowski. Xd A takie wyścigi jak ten pokazują, że w pełni na niego zasłużył.  ♡ Także ten... trzymam kciuki. :D